Dziewięć miesięcy czułego chaosu – superbohaterowie są wśród nas!
Komiksowi autorzy dzięki swojej fantazji zabierają nas daleko stąd, czasem do fantastycznych światów, innym razem wysoko w kosmos. Przedstawiają technologię nie z tego świata, albo pokazują ukryte drzwi, za którymi znajduje się tajemniczy ogród. Wszystko przy świetle laserów, w ogniu wystrzałów, eksplozji kolorów i onomatopei. Tymczasem po drugiej stronie mocy czają się inni, tacy jak Lucy Knisley, która w swoim komiksie Dziewięć miesięcy czułego chaosu opisuje niesamowite fakty… ze swojego życia. Zwyczajna fabuła? W żadnym wypadku! Emocjonalna, drobiazgowa, rozśmieszająca i zarazem wzruszająca.
Czy jest na sali… superbohater?
Tak można spokojnie nazwać osobników, którzy decydują się na poczęcie i wychowanie potomstwa. To, ile to całe przedsięwzięcie kosztuje sił, nerwów, myślenia, podejmowania decyzji, przygotowań, spokojnie przewyższa bilans mocy każdego kalesoniarza. Gdyby to tylko było w ziemskich zwyczajach, na wywiadówkach powiewałyby peleryny. Lucy Kinsley otwiera dla nas drzwi do swojego życia i zaprasza, abyśmy się rozgościli. Do herbatki serwuje najbardziej delikatne aspekty swojego życia, nierzadko zahaczające o seksualność. Co jeszcze potrzebne przed lekturą? Dojrzałość, tak. Jak najbardziej wskazana.
Dziewięć miesięcy czułego chaosu zostało ułożone chronologicznie, choć zanim autorka zacznie swoją opowieść, wyjawia, że cała akcja zakończyła się sukcesem. Pokazuje czytelnikowi Pala (nie jest to prawdziwe imię jej synka, to zostało za zasłoną prywatności). Nowe życie, tak upragnione i równie mocno przedefiniowujące życie rodzica. Dobrze, skoro wiadomo, że czeka na nas happy end, to spokojnie można przejść do właściwej części komiksu. Zwłaszcza że poczęcie kojarzy się z epitetami pasującymi do piosenek disco-polo. Łatwe, proste i przyjemne. Skoro tyle się mówi, przeciwdziała w celu zapobiegnięcia ciąży, to samo zajście powinno być banalnie proste? Właśnie, że nie! Ten mit Lucy Kinsley obala na samym początku, a przed zakończeniem lektury padnie jeszcze kilka. W ich gronie, zwłaszcza tych z historii o biologii, nagromadziło się całkiem sporo. Niektóre są tak absurdalne (np. wędrująca po ciele macica), że trudno nie parsknąć. Żyjącym w tamtych czasach kobietom, na pewno nie było do śmiechu.
Zanim autorka przejdzie do opisywania wszystkich zmian, tych widocznych i tych nie, wyjawia wielkie cierpienie, jakiego doświadczyła, starając się o dziecko. Opisuje swoje doświadczenia z poronieniem. Z jednej strony, walcząc ze swoim demonem, porządkuje swoje sprawy. Z drugiej, przełamuje milczenie w tej sprawie, rozwiązuje zasznurowane usta wielu kobiet i uwrażliwia na ten trawiący duszę przykry fakt. Tu, tak jak w wielu innych miejscach komiksu, można się poczuć niczym przy lekturze poradnika. Lucy Kinsley, a i owszem, pokazuje swoje cierpienie. Uzupełnia je suchymi faktami i statystyką. Po drugiej stronie czeka zrozumienie i ciepłe uczucia, jakie uzyskała od innych osób ze swojego bliskiego i dalszego środowiska.
Dziewięć miesięcy czułego chaosu… i zdobywania informacji
Internet to wielkie dobro, encyklopedia tkwiąca w kieszeni, wielka skarbnica wskazówek, pouczeń i wszelkiej innej wiedzy. Niestety, z drugiej strony też ogromny śmietnik informacyjny. Trzeba uważać, aby nie nadziać się na coś bezużytecznego lub nawet błędnego. Byłeś u lekarza, który wpisał Ci w zalecenia jakieś niezrozumiałe informacje, używając mądrych terminów? Nie ma problemu, szybko możesz to wygooglować. Podobnie jest w poszukiwaniu wyjaśnienia na niepokojące objawy. Wystarczy tylko otworzyć przeglądarkę internetową. Z jednej strony fajnie, bo można na momencie rozwiać chmurę zmartwień krążącą nad głową. Z drugiej, można przez przypadek się dowiedzieć, że życia to już Ci zostało nie za wiele (co najczęściej okazuje się bzdurą). Jeżeli nałożyć na to psychikę kobiety, która przy okazji przechodzi przez ogromne rewolucje w jej organizmie i pod sercem nosi inną osobę, źle trafiona informacja może spowodować emocjonalne tsunami.
Całość uzupełnia punkt widzenia Johna, wypływający na wierzch w kilku momentach. Kluczowy, gdy Lucy była nieprzytomna po porodzie i zwyczajnie z tamtych wydarzeń nic nie pamięta. Osobiście dałbym mu dojść do głosu trochę częściej, z łatwością identyfikuję się z jego przeżyciami, obawami i sposobem, w jaki czekał na narodziny dziecka. Cóż, w końcu jest to opowieść Lucy, prawda? Nie należy zapominać, że mamy nie są same, rolą ojca jest uczestniczenie fizycznie i mentalnie w tym ogromnym przedsięwzięciu. Wydać by się mogło, że ciąża to przejście przez mękę. Na pewno nie jest łatwo, co widać w komiksie, ale nadal wiele jest przecież pięknych chwil, dla których można powiedzieć, że było warto. Ukoronowaniem wszystkich wysiłków jest wzięcie po raz pierwszy swojego dziecka na ręce. Krótki moment, błahy gest, a zmienia tak wiele.
Aha, nim padnie ostatnie słowo. Jak na biograficzną formę przystało, Lucy Kinsley zdradza też nieco kuchni komiksowej. Zawsze chętnie przyjmuję takie akcenty, ciekawość z perspektywy czytelnika jest choć w części zaspokajana. Jeszcze bardziej urozmaica to lekturę i podkreśla fakt wpływu ciąży na wszystkie dziedziny życia. Co by nie powiedzieć, przyjście na świat dziecka to nie jest crossover obejmujący wszystkie serie ogromnego wydawnictwa. Po nim naprawdę nic już nie będzie takie samo!
Sylwester
Dziękuję wydawnictwu Marginesy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.