King Spawn. Tom 1 i Tom 2 – recenzja komiksu Spawna od Studia Lain

„King Spawn” to kolejna, nieco świeższa seria ze świata piekielnego pomiotu stworzonego przez Todda McFarlane’a, którą Studio Lain stara się zaspokoić głód i skrócić czas oczekiwania na klasyczną serię. Tylko w sumie coraz mniej przestaję czekać, a to, co dostajemy, zaczyna mi w pełni wystarczać.

King Spawn. Tom 1 i Tom 2

Wydanie i kontekst rynkowy

„King Spawn” to seria, która wystartowała w Ameryce w 2021 roku i przekroczyła już 50 zeszytów. Tymczasem Studio Lain w dwóch dość grubych tomach prezentuje nam początek serii, zbierając pierwsze 30 odcinków. Spoko, ponad połowa istniejącego materiału na raz, który można wchłonąć za jednym zamachem. Ja tak zrobiłem. Oczywiście problemy zaczynają się, gdy chce się czytać dalej. Studio Lain kontynuuje festiwal rozmaitości, daje popróbować różnych serii, ale jak rozumiem, takiemu małemu wydawnictwu ciężko byłoby pociągnąć wszystko na raz. Następnych tomów Gunslingera czy King Spawna na horyzoncie nie ma, ale zapowiedzi Studia Lain na najbliższe dwa lata i tak wzbudzają duże emocje. Będzie się działo? Oj, tak.

King Spawn. Tom 1 i Tom 2

Za scenariusz serii „King Spawn” odpowiadają Sean Lewis i sam ojciec dyrektor, czyli Todd McFarlane. Punkt wyjścia jest niezwykle interesujący, bo fabuła startuje od wysadzenia szkoły przez jednego z nauczycieli i to w trakcie prowadzenia lekcji. Do akcji szybko przyznaje się sekta kierująca się psalmem 137 i tak siebie też nazywająca. Czemu atakuje dzieci? Jeśli wyrwiecie z kontekstu ostatni, dziewiąty werset tego psalmu, otrzymacie: „Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci.” (tłumaczenie wg „Biblii Tysiąclecia”).

Spawn jako król

Świat może ocalić nie kto inny jak nasz stary, dobry znajomy, czyli Al Simmons, znany nam przede wszystkim jako Spawn. Jak może tego dokonać? Ano wystarczy tylko osiągnąć to, o czym mowa w tytule, czyli zasiąść na tronie i zostać królem. Łatwe to nie będzie, w międzyczasie zachodzi wątpliwość, czy Spawn nie jest czasem zwykłą marionetką, bo tak to z władcami w historii już bywało.

King Spawn. Tom 1 i Tom 2

Wielu chce mu pomóc, jeszcze większa masa chce mu przeszkodzić, przez te 30 zeszytów przetacza się cała horda postaci. Jednych ledwie kojarzę, jak She-Spawn czy Clowna. Innych doskonale znam, jak choćby pierwszego przeciwnika Spawna, jaki się tu pojawia, bo jest nim nie kto inny jak Billy Kincaid. Co doskonale pasuje do tematu przewodniego, jakim jest krzywda wyrządzana dzieciom. Ale ogólnie za wiele to się w tej serii nie zmienia. „Spawn biega w kółko z głową w tyłku”, no i jest „to dobra wiadomość dla nas wszystkich”. Pełna zgoda.

Kolorowa maszynka do mielenia mięsa

Graficznie jest na stałym poziomie, choć jest to nieco zaskakujące, bo rysownicy są co chwila zmieniani. Jest to jakiś pomysł, by nie przyzwyczajać czytelnika do jednej kreski. Jedyną pewną rzeczą jest w takim przypadku zmiana. Z ważniejszych akcentów jest okładka Davida Macka oraz zeszyt 10, który Javi Fernandez zrealizował tylko w czerni, bieli i czerwieni. A poza tym jest mrocznie, jest krwiście, po kadrach walają się kości i flaki, a nawet zdarza się komuś pięścią przebić czaszkę. Najwięcej mocy mają dwustronne ilustracje wymuszające przekręcenie komiksu o 90 stopni, ale i tak ciągle coś się dzieje, to ktoś odchodzi rozerwany, to inny wpada z rozpierduchą.

Nie brakuje też McFarlanowych telewizorków, choć oprócz znanych z pierwszych numerów twarzy znajdziecie też piekielnie-niebiańską reinterpretację. Smutnie, i to jeszcze w moim przypadku tuż przed samymi świętami, wypada święty Mikołaj, twierdzący, że to, co robi, robi tylko dla kasy, a w zasadzie to nawet dzieci nie lubi. No naprawdę, Mikołaju. No co ty.

King Spawn. Tom 1 i Tom 2

Na koniec znajdziecie krótkie epizody z różnymi postaciami, takimi jak Gunslinger, mam już na półce (więcej tu – klik), nie obraziłbym się na kontynuację, oraz Haunt. A tak się dobrze składa, że czeka u mnie na przeczytanie. Udało mi się, jak widzicie, kupić wariant C z czerwonymi okładkami, a te pasują do tego komiksu doskonale. Jak się dowiecie w środku, kolor peleryny Spawna symbolizuje krew, którą przelał, a tej było nie takie małe jeziorko. Ogólnie to pewnie nie ma co narzekać, bo dzięki Studiu Lain Spawna jest w bród, a te zbiorczaki po 15 zeszytów doskonale się czyta, dobrze leżą w ręku i świetnie wyglądają na półce.

Scenarzysta: Sean Lewis, Todd McFarlane

Ilustrator: Javi Fernandez, Thomas Nachlik

Wydawca: Studio Lain

Seria: King Spawn

Format: 180×275 mm

Liczba stron: 756

Oprawa: Twarda

Druk: kolor

Papier: kredowy

Share This: