Gunslinger Spawn. Tom 1 i Tom 2 – powrót legendy z piekielnego dzikiego zachodu
Gunslinger Spawn!!! Na to wielu z nas czekało. No dobrze – może nie wszyscy, ale na pewno ci, którzy w latach 90. zaczytywali się w zeszyty od TM-Semic. W końcu dostajemy Spawna – piekielnego pomiota odzianego w łańcuchy i czerwony symbiont przybierający postać płaszcza. Z tym że to nie jest Al Simmons i nie ta seria, która niegdyś odświeżyła oblicze amerykańskiego komiksu. Ale jesteśmy wystarczająco blisko – bohater stworzony przez Todda McFarlane’a pojawia się w tle, a sam Kanadyjczyk zasiada na stołku scenarzysty.


Co w artykule?
Studio Lain gra to mądrze
I być może to najmądrzejsze, co Studio Lain mogło zrobić. Ciągłe podgrzewanie atmosfery przed głównym daniem ma sens – zwłaszcza sprzedażowy. Po dobrym Darkness i całkiem interesującym Hunter-Killer (o Stone może lepiej nie wspominać), wreszcie pojawia się bohater, na którego czekaliśmy – w świeżej wersji, z nową werwą. W ten sposób ciśnienie wciąż się utrzymuje, a być może już dawno by opadło z powodu rozczarowania serią sprzed lat. Niemniej Al Simmons powróci – i to z tomem z „jedynką” na grzbiecie – choć na jego premierę trzeba będzie poczekać do przyszłego roku. Do tego czasu Studio Lain wyda jeszcze kilka komiksów. Czy nadal będą się sprzedawać na pniu? Jest spora szansa, że tak.
Kim jest Gunslinger?
To nosiciel piekielnego symbionta, wyciągnięty z przeszłości do teraźniejszości przez samego Ala Simmonsa. Sprzedaż duszy diabłu w zamian za możliwość dokonania zemsty za bliskich doskonale łączy się z mitem rewolwerowca z Dzikiego Zachodu – idealnie pasujące do siebie elementy. Seria zaczyna się jednak we współczesnych czasach, a oba Hellspawny mijają się w drzwiach… dosłownie na pierwszej stronie.


Gunslinger musi odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. W jego czasach brak umiejętności czytania nie był niczym niezwykłym – nie przeszkadzał też w codziennym życiu. Dziś jednak niemal każda czynność, nawet tak prozaiczna jak zamówienie jedzenia, wymaga znajomości pisma. Na szczęście w roli mentora dla Spawna z Dzikiego Zachodu pojawia się Taylor, a ich relacja bardzo przypomina tę między T-800 a Johnem Connorem z drugiej części Terminatora – co zdecydowanie działa na plus. Jest coś przyjemnego w oglądaniu, jak ktoś wysoce wyspecjalizowany w jednej dziedzinie nie radzi sobie z pozornie prostymi rzeczami. Bo kto mógłby przewidzieć, że motocykl przestaje jeździć, jeśli nie zatankować? Chyba tylko niepogodzony z rzeczywistością poganiacz bydła, który całe życie spędził w siodle.
A co z innymi Hellspawnami?
Czy brak znajomości głównej serii i losów Ala Simmonsa przeszkadza w odbiorze Gunslingera? Raczej nie. Choć przyznam, że zupełnie nie wiem, co stało się z Violatorem — z sadystycznego, sarkastycznego demona przemienił się w bezmyślnego potwora przypominającego Godzillę. W ciągu tych 24 zeszytów przez karty komiksu przetacza się cała menażeria postaci — z piekła, z nieba, z dziwnych zakamarków wyobraźni. Lecą pióra, buchają płomienie, ale pojawiają się też bardziej niespodziewane motywy, jak dinozaury – mniejsze, większe, a nawet… używane jako wierzchowce.


O co chodzi z She-Spawn? Tego akurat się nie dowiemy – retrospekcje zarezerwowane są wyłącznie dla Gunslingera. To jego przeszłość zostaje nam przedstawiona – choć dopiero gdzieś w połowie pierwszego tomu. Najpierw akcja, potem wyjaśnienia.
Czy żal, że McFarlane nie zajął się rysunkami? Trochę tak – lubię jego dynamiczną kreskę i charakterystyczne, bulwiaste twarze. Niemniej Brett Booth całkiem nieźle wpisuje się w gusta ukształtowane na amerykańskich komiksach lat 90. Jeśli lubicie rysunki Whilce’a Portacio, Jima Lee czy Erika Larsena, nie będziecie zawiedzeni. Jest intensywnie, z masą detali i spektakularnymi rozkładówkami, po których szczęka opada… i sobie tak dynda przez dłuższą chwilę.
Jak się to czyta?
Mimo konkretnej objętości – 24 zeszytów – komiks się nie dłuży, nie męczy i nie nudzi. Można by czytać dalej? No właśnie! I tu pojawia się mały szkopuł…
Gunslinger Spawn to seria ongoing – w październiku ma się ukazać już 48. zeszyt, więc jesteśmy mniej więcej w połowie drogi. Na końcu drugiego tomu dostajemy dość paskudny cliffhanger, a jako że Studio Lain trochę eksperymentuje z uniwersum Spawna i bada, co się sprzeda, wygląda na to, że na dalszy ciąg tej historii przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Najpierw dostaniemy Hellspawna, a w przyszłym roku m.in. miniserię z Vialatorem oraz główną serię Spawna – od samego początku. I to jest oczywiście coś, na co czekałem najbardziej. Niemniej po lekturze dwóch tomów Gunslingera, mam ochotę zostać z rewolwerowcem trochę dłużej. Albo chociaż wiedzieć, kiedy wróci.


Detale i małe minusiki
Aha, pierwszy raz spotykam się z wyjaśnieniem, o co chodzi z tym zielonym licznikiem — albo po prostu zdążyłem to już wyprzeć z pamięci. Powracają też klasyczne McFarlane’owe „telewizorki”, które lekko spowalniają gładką lekturę. Mały minusik dla tłumacza za okrzyk: „Hej, to mój motor!”, chyba że rzeczywiście chodziło o podkreślenie wściekłości właściciela.
Podsumowując — czy można wydawać Spawna na naszym rynku? Powtórzę za klasykiem: „Można, jeszcze jak!”
Scenarzysta: Todd McFarlane
Ilustrator: Brett Booth, Kevin Keane, Thomas Nachlik, Philip Tan, Von Randal
Tłumacz: Daniel Gizicki
Wydawca: Studio Lain
Seria: Gunslinger Spawn
Format: 180×275 mm
Liczba stron: 608
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Papier: kredowy