Marvel Origins. Iron Man 1. Tom 6 – Patrzcie, już nadchodzi!
„Patrzcie, już nadchodzi! Wsłuchajcie się jego dudniące kroki, rozbrzmiewające coraz bliżej i bliżej!”. Tak autorzy budowali napięcie na początku Tales of Suspence #39 z marca 1963 roku. Właśnie na scenę wkraczał kolejny superbohater Marvela i (jak się okazuje) jeden z tych najbardziej rozpoznawalnych. Aż siedem początkowych opowieści o geniuszu w złotej zbroi znajdziecie w najnowszym tomie kolekcji Hachette Marvel Origins. Iron Man 1.
Co w artykule?
Tales of Suspence – formuła wydawnicza Marvela
Czy to oznacza, że szósty tom jest najgrubszy? Nie. Marvel, a wcześniej Atlas i Timely (nazwy tego samego wydawnictwa) wydawał komiksy w formie antologii z krótszymi opowiadaniami. W ten sposób na łamach jednego magazynu mogły pojawiać się różne postacie, czasem zwyczajnie reklamując własną serię. Stan mógł zlecać pracę różnym rysownikom i sprawdzać jakość nowych pomysłów. Iron Man pojawiał się w trzynasto-stronicowych opowieściach, choć raz wydłużono mu historię o pięć stron.
Stare definicje
Nie przestaje mnie zachwycać, w jak niezmienionej formie przetrwały podwaliny, które kładł Stan Lee. Tony Stark to od początku ten sam gość, którego znamy dzisiaj. Błyskotliwy naukowiec, oszałamiający i bogaty bawidamek oraz niezłomny superbohater w lśniącej zbroi. Śmiało można powiedzieć, że Stark zakładał dwie maski, dopiero będąc w samotności, zamykając się w swoim warsztacie, mógł być sobą. Stąd łatwo zestawić Iron Mana z Batmanem.
Część definicji jednak albo nie przetrwała próby czasu, albo została uaktualniona. W filmie z 2008 roku Wietnam został zastąpiony Afganistanem, zmieniając realia na aktualne. Seria od samego początku błyszczała nowinkami technologicznymi, a przez te 60 lat wiele w tej dziedzinie się zmieniło. Zadziwiające, miniaturowe tranzystory nikogo już nie zadziwią, równie dobrze Iron Man mógłby ubrać się w stary, kineskopowy telewizor. Chybionym pomysłem zdają się turbo wrotki, nie dość, że wyglądają komicznie, to jeszcze rażą niepraktycznością.
No i ładowanie zbroi z gniazdka. Ja wiem, że to zgrywa się z erą nowoczesnych smartfonów, które przy aktywnym wykorzystywaniu ledwie wytrzymują dobę, a energetyczne zombie biegają po mieście z ładowarkami lub power bankami. No i należy pamiętać, że od gniazdka zależało życie Starka, bo w jego sercu tkwiły odłamki, mogące go szybko zabić. Mam nadzieję, że jadąc do Egiptu zabrał ze sobą odpowiednie przejściówki.
Delegacja zadań i bardzo zajęci artyści
Przez Marvel Origins. Iron Man 1 przewija się zastęp twórców. Od okładki Jacka Kirby’ego, przez pomysły Stana Lee, do scenariuszy Larry’ego Liebera i Roberta Berntsteina aż do ilustracji Dona Hecka. Najsłabiej wypada graficznie Król Komiksu, chyba strasznie był zawalony robotą, za to im dalej, tym lepiej, krecha tego ostatniego jest całkiem niezła, dynamiczna, choć klasyki sześcio-, siedmio-kadrowej nie brakuje.
Galeria łotrów Iron Mana
Każda epizod jest zamkniętą historią, trzynaście stron to niezbyt dużo miejsca, aby rozwinąć skrzydła fabuły, choć w latach 50. scenarzyści Marvela musieli uwijać się w pięciostronicowych historyjkach (jak się domyślacie, jakość tychże nie była zbyt wysoka). Marvel Origins. Iron Man 1 prezentuje całą galerię superłotrów, od szalonych, pokrzywdzonych naukowców takich jak Jack Frost, po niosących szpiegowski klimat wynalazców zza Żelaznej Kurtyny w stylu Crimson Dynamo.
To przeciwnicy Iron Mana wyznaczają tory historii i jej klimat, a jest tu spora rozpiętość, bo w jednym z epizodów Tony Stark wpada na Kleopatrę (tak, tę Kleopatrę), a za chwilę mierzy się ze szpiegiem z ZSRR. Moją ulubioną postacią jest Kala, Królowa Czeluści z Tales of Suspence #43, scena, w której wydostaje się na powierzchnię, mocno kojarzy się z Prawie Rajem, epizodem wieńczącym Zdradzoną Czarodziejkę, pierwszy tom Thorgala. Bardzo zbieżne są te historie, obaj bohaterowie odnajdują kobiety żyjące pod powierzchnią ziemi, chcące wydostać się na powierzchnię. Van Hamme co prawda mocniej zaakcentował doganiający bohaterkę czas, ale wydźwięk obu historii jest bardzo podobny.
Iron Man – z której to płyty?
Iron Man kojarzy się oczywiście z piosenką Black Sabbath, w którym intro to przetworzony, metaliczny (nie grobowy, nie wiem skąd ten pomysł) głos Ozzy’ego Osbourne’a. Lubię strony, przybliżające realia powstawania tych historii, ale naprawdę. Giorgio Lavagna popłynął nieznajomością dyskografii Sabbathów, bo oczywiście Iron Man to piosenka z ich drugiego albumu, Paranoid, a nie pierwszego. Kiedyś za gadanie takich głupot zdzierało się koszulkę z ignoranta, a tu spokojnie można było się pokusić o korektę.
Prezentację tego tomu znajdziecie w poniższym filmiku: