Myszka Miki. Miki – Szalone przygody – to naprawdę mogło się udać

Myszka Miki. Miki – Szalone przygody

Myszka Miki. Miki – Szalone przygody to kolejna pozycja w katalogu Egmontu, w której możemy zobaczyć, w jaki sposób gwiazdy europejskiego komiksu radzą sobie z legendarnymi postaciami Disneya. Do tej pory wpadł mi w łapy tylko Miki i kraina pradawnych (więcej pod tym linkiem – klik), prześliczny album, który zilustrował Camboni, a napisał Filippi.

Hołd dla starych komiksów

Tym razem klimat jest troszkę inny. Lewis Trondheim stawia na hołd w stronę klasycznych przygód Myszki Miki, a tak w sumie to bardziej Kaczogrodu, bo Miki – Szalone przygody to wypisz wymaluj kolejna przygoda Kaczora Donalda z Wujkiem Sknerusem i poszukiwaniem skarbów w tle, a sam uszaty wplątuje się tak trochę przy okazji. W kastingu wziął udział jeszcze Diodak, a jego wynalazki są siłą napędową opowieści, a na chwilę pojawili się jeszcze Goofy, Minnie i Daisy, a nawet swoim fartem zabłyszczał Goguś (w sumie przez mojego życiowego pecha, to go tak nie lubię, że mogłoby go nie być).

Myszka Miki. Miki – Szalone przygody

Vibe starych komiksów podkreśla warstwa graficzna, kolory wykorzystujące kropkowanie (jestem przekonany, że jest na to jakieś zgrabne słówko) i różne klimatyczne zabiegi naśladujące pożółknięcie stron, naderwanie kartki, czy zachlapanie herbatą albo tuszem. Dobrany jest do tego genialny papier Munken Print Cream doskonale przenoszący smaczki i mega przyjemny w dotyku.

Nazwisko – magnes

Lewis Trondheim kojarzy mi się z fantastycznego Donżona, którego współtworzył ze Sfarem i z równie udanego Ralpha Azhama, którego udało mi się skompletować, mimo niedostępności kilku tomów. Szczerze Wam przyznam, że sięgnąłem po komiks Miki – Szalone przygody, głównie ze względu na scenarzystę i deko się zawiodłem. A to dlatego, że francuz z deka przekombinował.

Myszka Miki. Miki – Szalone przygody

Nieudane zabiegi fabularne

Już sam wstęp robi małego mindfucka. Otóż ponoć Trondheim z Keramidasem znaleźli któregoś dnia na wyprzedaży z bagażnika (czy jakiejś tam z garażu) kilkadziesiąt numerów tygodnika Mickey’s Quest, które postanowiono przedrukować. Kto umiał rysować, ten zrobił okładkę, kto potrafił pisać, wykonał tłumaczenie. Taka tam bajeczka, która ma wywołać odczucie, że obcujemy z zapomnianym klejnotem. No niby okej, mój wewnętrzny dzieciak nawet przez chwilę kupił tę ściemę.

Nawet by mi ten wstępniak nie przeszkadzał, gdyby panowie nie poszli o dwa kroki za daleko. Okazało się, że nie znaleziono wszystkich stronicowych odcinków komiksu z Myszką Miki, więc przedrukowano tylko te, co mieli. Tak więc Miki – Szalone przygody to tylko wycinek całego scenariusza albo nazywając to po imieniu, Trondheim napisał tylko połowę plansz z całej fabuły.

W związku z tym scenariusz komiksu Miki – Szalone przygody przypomina koło zębate, numeracja plansz wskazuje, gdzie można spodziewać się luk fabularnych, a gdzie Trondheim bierze zamach. Podobne zabiegi wykorzystywano w Donżonie, gdzie w dość skomplikowanej numeracji zeszytów wypływał głęboki zamysł twórców, wykorzystywany do zmiany perspektywy. Tu się nie udało. Może i rzeczywiście, nie ma sensu w pokazywaniu budowy łodzi, która zajęła stronę. No i może nie trzeba być świadkiem czteroodcinkowego wyłuskiwania monet z dżungli.

Myszka Miki. Miki – Szalone przygody

Mogła zadziałać, ale nie zadziałało

Mogło to zadziałać jako proca fabularna, wykorzystująca momenty, których nie widać. W całym rozrachunku jednak się to nie zgrywa. Miki – Szalone przygody to zwariowany akcyjniak, który przez te przeskoki dużo traci. Zwłaszcza że bohaterowie, zanim odzyskają majątek Wujka Sknerusa, doświadczają przeróżnych różności. Od ataku termitów do ratowania ziemi przed olbrzymim meteorytem. Od eksploracji szczeliny między deskami podłogi, po lot na księżyc. To mógł być naprawdę świetny komiks, ale zamiast szybkiego auta sportowego dostaliśmy rozklekotanego diesla i to z plującą olejem turbiną.

A szkoda, tym bardziej że Keramidas się naprawdę postarał. Dobrze znane projekty postaci zostały pokazane sympatyczną krechą. Klasyczne grymasy zostały uzupełnione przez zestaw zupełnie nowych min. Jest dynamicznie, jest wesoło, choć w jednym miejscu Piotruś dostaje tak soczystego sierpowego w ryj, że aż mi się nieswojo zrobiło. Niemniej nie miałbym za złe, aby rzeczywiście ten komiks miał 82 strony, jak to sobie zadowcipkował Trondheim. A tak, jest, jak jest. Zjadłem połowę dania i zły z niedosytu odchodzę od stołu.

Scenarzysta: Lewis Trondheim

Ilustrator: Nicolas Keramidas

Tłumacz: Maria Mosiewicz

Wydawnictwo: Egmont

Seria: Myszka Miki

Format: 216×285 mm

Liczba stron: 48

Oprawa: twarda

Druk: kolor

Share This: