The Underhogs – od zamku pizzy do kopca spaghetti

The Underhogs wystartował w 2018 roku jako webkomiks, a w 2019 roku miał swoją premierę papierową podczas trzeciej edycji Szlamfestu, który odbywał się w Gdańsku. Niedawno ukazała się włoska edycja komiksu, a Łukasz Kowalczuk (scenarzysta) zapowiedział też wydanie w USA (dystrybucja planowana jest poprzez Diamond Comics). To doskonała okazja, aby zaznajomić się z tą pozycją i (jeśli jeszcze tego nie wiecie) podać Wam dobre powody, aby jak najprędzej się w ten tytuł zaopatrzyć. Skoro The Underhogs zdobywa świat, to pytanie „czy warto” raczej nie jest na miejscu.

Underhogs

The Underhogs zabiera czytelnika w podróż po odległym świecie. Na początku co prawda nie jest wiadomo, czy nie jesteśmy czasem na Ziemi, zniszczonej, zdegenerowanej, postapokaliptycznej. Dopiero później, gdy nad horyzontem pojawia się gwiazda podwójna, jasne staje się, że nie może to być nasza planeta, a nawet nie nasz układ planetarny. Zresztą w The Underhogs nie za wiele informacji przekazywanych jest wprost, gdyż jest to komiks (niemalże) niemy. Jeśli macie dość wszędobylskiego narratora, to jest pozycja dla Was! Postacie co prawda rozmawiają ze sobą, jednak w dymkach pojawiają się tylko obrazki. Czasem jest to znak wyjścia, co oznacza, że wychodzimy (albo szybko uciekamy), czasem środkowy palec (międzynarodowy znak), a czasem motocykl, co oznacza, że dalej na pieszo iść już nikt nie chce.

Underhogs

The Underhogs to taki turbo komiks. W historyjkach obrazkowych warstwa graficzna zawsze grała ważną rolę. Zarezerwowane było dla niej przynajmniej 50% przekazu, tu jest to zbliżone do 100%. W związku z tym, że nie ma słów, wszelkie informacje należy interpretować. Czas i miejsce akcji, imiona bohaterów (imię głównej bohaterki VVendy pojawia się w dodatkach, szkoda, bo przez cały czas myślałem, że to Grażyna), kim lub czym są poszczególne rasy (choć przy jaszczurach nie ma wątpliwości, to muszą być Reptilianie), kim lub czym jest koleżka wręczający bohaterce pudełko i mapę i na czym polegać ma misja. Powyższe sprawia, że wielokrotnie musiałem się cofać i dokładnie przyglądać rysunkom, aby wydedukować o co tam chodzi. Ile zrozumiałem? Wątpię czy aby wszystko, na bank coś do mnie nie dotarło.

Underhogs

VVendy to trójpierśna (Pamięć absolutna – c’nie?) twarda babka, która jest przywódczynią gangu motocyklowego. Oprócz niej kolejne osobistości, człowiek małpa jeżdżący na Veśpie, oraz łysy z długim włosami (to nie pomyłka, sprawdźcie w Google) gość epatujący męskością za pomocą bokobrodów i swoich epickich majtasów (Spodnie? Na co to komu potrzebne?). Trasa, którą mają do pokonania, zaczyna się przy zamku pizzy, a kończy przy kopcu ze spaghetti (włoskie wydanie nabiera dużo sensu, prawda?). Po drodze czeka na nich mnóstwo niebezpieczeństw, najróżniejsze krainy (m.in. wioska konusów) różne ludy, masa przeciwników i straszne monstra (mój ulubiony to pterodaktyl z głową T.Rexa ujeżdżany przez jednego z Reptilian). Naprawdę jest tego dużo, przygoda przez wielkie „P”.

Underhogs

Łukasz Kowalczuk to niekwestionowany król szlamu. Nawiązania do różnorakich śmieci z wysypiska popkultury wylewają się z każdej strony. Dinozaury, jaszczury, gangi motocyklowe, żółwie ninja, i jeszcze długo, długo by wymieniać. Przygody, którym przyświeca twarda (ale zawsze) przyjaźń zilustrował Henryk Glaza, znany choćby z komiksu Tylko Spokojnie. Warstwa graficzna jest dosyć surowa, prawdopodobnie dlatego odbiłem się od komiksu jakiś rok temu, po niespełna 10 stronach. Powiem wprost, rysunki przypominają bohomazy wykonywane ołówkiem, jakby do wstępnej wersji, której autorowi nie chciało się przerysowywać na czysto. Plamy, porozcierane palcem powierzchnie, dramat dla perfekcjonistów. Po kilkunastu stronach taka technika zaczyna siadać, wskakiwać na swoje miejsce. Obecnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że komiks byłby wykonany inaczej.

Underhogs

The Underhogs, mimo braku połaci tekstu i mimo że jest to komiks przygodowy, to niełatwa lektura. Pełną przyjemność czerpie się z niego dopiero przy kolejnej przeprawie, ale jak miałbym być szczery, tak samo miałem przy Pulp Fiction (i kilku innych filmach Tarantino). Takie też produkty mają potencjał, aby pozostać z czytelnikiem na długo. Cóż, nawet zaryzykuję stwierdzenie, że chętnie przeczytałbym ciąg dalszy, na to jednak na razie się nie zanosi. Należy się cieszyć, że historia rozprzestrzenia się po świecie, może da to twórcom do myślenia.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Łukasz Kowalczuk Przedstawia za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Share This: