Toppi Kolekcja. Tom 7. Stary świat
Toppi nabił mnie na haczyk już pierwszym tomem kolekcji. Na każdy album w powiększonym formacie czekam z niecierpliwością. Po wyprawie do Japonii (więcej tu – KLIK) wracamy do domu. „Toppi Kolekcja. Tom 7. Stary świat” to kolejna podróż, choć czasem nie trzeba nigdzie daleko chodzić. Wyrusz w szwędaczkę po sennych marzeniach pełnych czarów i legend, w których zwierzęta władają ludzką mową. Albo podąż za marzeniami w stronę horyzontu, bo przecież ludność starego kontynentu nie mogła usiedzieć na miejscu i rozlazła się ostatecznie po całym świecie.
Co w artykule?
Mistrz kreski i graficznej narracji
Toppi to mistrz kreski i graficznej narracji – o tym powinni już wiedzieć wszyscy. Może właśnie dlatego tym razem na początku albumu nie znajdziemy żadnego wstępu napisanego przez znanego artystę komiksowego zainspirowanego przez Włocha. Zamiast tego od razu zostajemy zaproszeni do szukania tego, co ukryte. W legendach, w marzeniach, w gąszczu kresek… a może nawet w samym lesie.
Pierwszy epizod, wydany przez Città di Mariano Comense w 2000 roku, wymaga uwagi i spokojnego tempa. To materiał do rozmyślań nad planszami, bo dialogów jest tu jak na lekarstwo, a narrator szybko usuwa się w cień. Ilustracje przejmują władzę i robią to z nieokiełznaną swobodą – niczym dzieciak, który pierwszy raz zasiadł za kierownicą i od razu wjechał w pole. Postacie wychodzą z kadrów, splatając się w szalone sekwencje, jak gdyby ktoś rozglądał się nerwowo po okolicy, przekonany, że coś czai się w cieniu. Kolażowe kompozycje plansz zachwycają oryginalnością – z czasem ustępują miejsca spokojniejszym rozwiązaniom, ale jeszcze wracają, by zaskoczyć w kolejnych historiach.
Blisko do artbooka
W tych momentach „Toppi Kolekcja. Tom 7. Stary świat” niebezpiecznie zbliża się do formy artbooka – zaproszenia do kontemplacji rysunków i specyficznie wijących się linii tuszu, z okazjonalnym przebłyskiem ołówka. To balansowanie na granicy integralności narracyjnej, ale przynosi efekt niemal medytacyjny. Toppi zdaje się szeptać, by zwolnić, przystanąć na chwilę – w każdym krajobrazie kryje się coś magnetycznego, nawet jeśli mijasz to miejsce codziennie. Ta chwila skupienia wzroku, niczym rytuał szamana, pozwala dostrzec więcej – zobaczyć to, czego inni nie widzą.
Niemniej wszystko splata się w tak harmonijny sposób, że Toppi nie zdąży przedobrzyć. Zaraz pojawia się historia, która przypomina to, do czego włoski mistrz przyzwyczaił nas w poprzednich tomach kolekcji. W „Płaszczu świętego Marcina” dostajemy kwintesencję stylu Toppiego: brutalną opowieść osadzoną w historycznych realiach, która płynnie przechodzi w serce legendy. Rozpędzona akcja nagle zastyga – pościgi i świstające w powietrzu miecze nieruchomieją, gdy płaszcz wypełnia swoją baśniową rolę, chroniąc uciekające dzieci. To moment na granicy rzeczywistości i fantazji, tak nierealny, że trudno od razu pojąć jego znaczenie.
Włóczęga po polach i nieużytkach
Dalej możemy powłóczyć się po Toskanii. Zwyczajność. Wioska. Zawieszony w powietrzu upał i wieża tkwiąca w miasteczku od lat. Czy w takim krajobrazie może być coś baśniowego? To oczywiste, zależy jak się taką historię opowiada, a Toppi robi to cały czas po mistrzowsku. Co prawda oś fabuły można odczytać dość humorystycznie, sięgając do pewności zapadalności podatków, bez względu na czas, czy zmieniającą się władzę. Niemniej cieśla, który spaceruje po wzgórzach, aby zebrać myśli i zapalić fajkę pod ulubioną sosną, a życie w międzyczasie bezrefleksyjnie prze do przodu, to jest potężny obraz dający się interpretować.
Dwie kolejne historie jeszcze bardziej skupiają się na żarcie konceptualnym lub zaskakującym punkcie widzenia. W „Czyż jest coś zwyczajniejszego niż pożar?” tajemnica, która przez lata owijała się wokół wydarzeń niczym gęsty dym, w końcu zostaje rozwiana. Jednak odczarowanie tej zagadki pozostawia pytanie: czy oczekiwane rozwiązanie rzeczywiście przyniosło ulgę, czy raczej skonfrontowało bohaterów z czymś zupełnie innym?
Z kolei w „Przybędzie Roland” spełnienie obietnicy zawartej w tytule prowadzi do przewrotnego finału. Pojawienie się legendarnego rycerza wywołuje podziw – jego zdobna zbroja i imponujący pióropusz są wszystkim, czego można było się spodziewać. Ale czy to naprawdę to, czego potrzebowali bohaterowie? A może efektowne przybycie Rolanda to tylko teatralny gest, który pozostawia pewien niedosyt?
Nowy świat, nowe wyzwania
Ostatnie dwie historie przenoszą nas bliżej nowego świata, zostawiając za sobą Włochy czy Portugalię. Toppi uderza wprost w źrenicę, jakby nakazywał: zacznij marzyć. Tworzy plansze o śmiałej, wręcz niedopuszczalnej perspektywie. Morze zajmuje niemal całą przestrzeń kadru, a malutki stateczek sunie ku krawędzi, za którą rozpościera się tylko ogromna przepaść. Tam, gdzie sięga wzrok, nie ma już nic. Tylko najodważniejsi mają w sobie dość determinacji, by sprawdzić, czy rzeczywiście za horyzontem czeka pustka, czy może coś jeszcze. To wizualny manifest odwagi i ciekawości, które napędzają odkrywców i marzycieli.
Album wieńczy swoiste „What if” — alternatywną wizję historii. Co by było, gdyby wyprawa Krzysztofa Kolumba zakończyła się fiaskiem, a okręty zmierzające ku nowemu światu zatonęły, zanim dotarły do celu? Czy byłby jakikolwiek pożytek z ogromnych inwestycji, odwagi i spostrzegawczości takich marynarzy jak Rodrigo de Triana?
Toppi stawia pytanie, czy można jakoś „zagospodarować” tych niedoszłych odkrywców w inny sposób. Koniec końców, jak podsumowuje jeden z padlinożerców rozgrywających swoją grę w cieniu wielkich decyzji, niby coś można próbować, ale wypada to mdło — daleko od wizji, która napędzała pierwszych podróżników. Ta przewrotna historia, choć zdaje się żartobliwa, niesie zaskakującą refleksję: czy odwaga i marzenia można przekuć w cokolwiek poza ich naturalnym celem?
Lost in Time nie wydaje tomów kolekcji po kolei, co dodaje pewnej nieprzewidywalności, ale nie ma to większego znaczenia, bo każdy album stoi na wysokim poziomie. Dzięki temu nie sposób przewidzieć, gdzie zajrzymy następnym razem, co podsyca atmosferę tajemnicy. W tym roku na zachodzie ukazał się 11. tom, który skupia się na historiach wojennych. Gdziekolwiek się nie udamy, jestem pewny, że i następnym razem będzie po mistrzowsku.
Scenarzysta: Sergio Toppi
Ilustrator: Sergio Toppi
Tłumacz: Marta Duda-Gryc
Wydawnictwo: Lost in Time
Seria: Toppi. Kolekcja
Format: 240×320 mm
Liczba stron: 124
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: czarno-biały
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo