Sybir. Moja historia
Poznajcie Danutę Pietrzak. Kobietę, która przygotowała dla Was relację z pobytu na zesłaniu. Sybir to jej historia zakuta nie w sztywne daty i regułki, a w emocje i wspomnienia. Komiks, o którym mowa, został wydany przez Muzeum Pamięci Sybiru z Białegostoku. Taki zabieg nie dziwi, w końcu Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie ma Borkę i Sambora (klik), Państwowe Muzeum na Majdanku Chleb Wolnościowy (klik2), a Muzeum Powstania Warszawskiego patronuje Bradlowi (klik3). Jeżeli medium komiksowe może przyczynić się do propagowania wiedzy, proszę bardzo, niech to robi.
Jakie znacie słowa bliskoznaczne do wyrazu „piekło”? Dla jednych może być to horror, udręka, dla drugich czeluści, hades, gehenna, dla innych konieczność uporządkowania swoich rzeczy w perfekcyjnym porządku. Dla setek tysięcy deportowanych Polaków synonimem piekła jest Sybir, niekoniecznie oznaczający Syberię, czyli północny rejon Rosji. Część sybiraków była zsyłana do Kazachstanu. Historia zsyłek jest długa, sięga nawet XVII wieku. Po agresji ZSRR na Polskę 17. września 1939 roku przymusowa deportacja była narzędziem represji względem Polaków zamieszkałych wschodnie ziemie, mające na celu zniszczenie morale i zgaszenie rodzącej się konspiracji.
Komiks historyczny to twór traktowany trochę po macoszemu, świadczy o tym choćby zmiękczanie jego znaczenia w notkach prasowych takimi zwrotami jak „przystępny dla młodszego odbiorcy”. Może niezbyt niebezpieczny zwrot, ale zachowawczy i sugerujący, że nie ma co się obrażać, bo w końcu komiksy to niepoważne medium dla dzieci. Gro komiksiarzy w tym miejscu podnosi ręce, ale oni też historyczne pozycje często pomijają, tyle że z innego powodu. Czemu tak jest? Często wydawnictwa, które podejmują się wydania historycznych opowieści komiksowych, działają dosyć nieporadnie, przez co efekt jest… mizerny. Sam się nie raz sparzyłem, trzeba uważać, ale nie w tym przypadku.
Szybkie spojrzenie po okładce komiksu Sybir. Moja historia i już widać, że nie jest źle. Album stworzony głównie przez Pawła Piechnika, ale do pracy zatrudniono dodatkowo kilku innych współtworzących ilustracje w warstwie tuszu i kolorów. Na samym początku w podziękowaniach pada jeszcze znane nazwisko, mam tu na myśli Marka Oleksickiego, który pomógł konsultacjami artystycznymi, więc można być spokojnym o rysunki. Jest dobrze, w wielu miejscach bardzo, a momentami nawet wybornie. Zanim przerzucę dalszych kilka stron, ponownie przesunę ręką po oprawie. Robi wrażenie, duży format, tłoczenia, wklejka, dobór barw. Kunszt i dbałość o szczegóły. Brawo!
Sybir. Moja historia jest relacją mieszkanki Białegostoku, która w momencie deportacji 13. kwietnia 1940 roku miała 15 lat. Paweł Piechnik rozpoczyna opowieść w dość filmowy sposób, bo wyprowadzając fabułę od 77. urodzin bohaterki. Później streszcza wydarzenia wojenne z 1939 roku w bardzo interesujący sposób, bo zamiast wojsk ilustruje ogromne roboty. Blitzkrieg przedstawiony jest jako szybkostrzelny karabin umieszczony w ręku niemieckiego mecha, a zdradziecki atak ZSRR jako atak od tyłu. Można by biadolić, że to nie miejsce na bajeczki, ale osobiście jestem zaskoczony pozytywnie. Po co powtarzać się, powodując zmęczenie u czytelnika, który widział to już setki razy. Nadmienię, że w czasach szkolnych wolałem Daimosa od lekcji historii (i nadal tak trochę jest), więc podobny zabieg przyjąłbym w tamtym czasie wybuchem euforii.
Jak można się spodziewać (nie licząc robotów), mamy do czynienia z realistycznym sposobem przedstawiania wydarzeń, ale nie zabrakło zabaw z formą. Raz ptaki sfruwają po poszczególnych kadrach po stronie, innym razem wspomnienia wyłaniają się z papierosowego dymu, a to przy spotkaniu Danusi i Gienka (szkolnej miłości bohaterki) wokół pary zaczynają wirować płatki kwiatów. Pozytywnie wypadają też wyrazy dźwiękonaśladowcze wrysowywane w kadr, wykrzyczane w zamieć imię chłopaka ma moc. Najładniej wypadają strony dzielące treść komiksu, wskazujące kartkę z kalendarza i przebytą trasę. Kolor nie jest nakładany jednolicie, jest gustownie cieniowany, czasem nawet się łuszczy niczym farba, na którą zbyt długo działało słońce.
Pozwolę sobie na nieco surowszą krytykę, niż zazwyczaj przy tego rodzaju pozycjach. Głównych grzechów nie ma, a pozycja aspiruje do bardzo dobrze zrobionego komiksu. Nie obyło się bez małych wpadek z rozplanowaniem postaci w kadrze. Strona ze sfruwającym ptakiem kończy się w niezrozumiały dla mnie sposób, przerywając ruch. Narracja prowadzona jest w ramce, prawie nie ma dialogów w dymkach, najczęściej w chmurce umieszczane są rosyjskie kwestie, z rzadka polskie, ale strony nie pękają od zdań. Jest to zrobione z takim wyczuciem, że dopiero w 2/3 opowieści zorientowałem się, że czytam cały czas wspomnienia bohaterki, zamiast dialogów. Co by sprawiło, że Sybir. Moja historia byłby jeszcze lepszym komiksem? Pójście głębiej w obyczajówkę, nawet kosztem lekcji historii. Nie obraziłbym się też na bogatszą paletę barw, czasem od tej sepii robi się smutno, a przecież czytamy komiks o piętnastolatce. Ach, mieć z powrotem naście lat. „Grass was greener” i te sprawy.
Sybir. Moja historia to opowieść rozpisana na dwa tomy, trochę szkoda, że nie zdecydowano się wydać całości od razu, ale w ten sposób jest, przynajmniej na co czekać. Mimo pewnych, maluczkich niedostatków komiks czyta się lekko i przyjemnie. Wartość edukacyjna w omawianym komiksie jest najważniejsza, dowiedziałem się sporo faktów, których na lekcji historii nie było (albo były wyłożone w tak nudny sposób, że nie wryły mi się w pamięć). Czekam na drugi tom, ten jeszcze w tym roku. Paweł Piechnik, warto zapamiętać to nazwisko. Od dziś będzie dla mnie synonimem dobrze skrojonego komiksu historycznego.
Sylwester
Dziękuję Muzeum Pamięci Sybiru za udostępnienie egzemplarza do recenzji.