Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet

Kowboj z Szaolin. Tom 2. Szwedzki bufet

Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet to komiks, który dokładnie jak pierwsza jego część (o której więcej tu – klik) jest przede wszystkim ucztą dla oka. Geof Darrow to genialny rysownik, włada kreską niczym mistrz sztuk walki, ekwilibrystycznie, z rozmysłem, z mocą i elegancją, a przy tym nie widać, aby cokolwiek się zmęczył. Poza tym, tak jak poganiacze bydła na dzikim zachodzie, czuć, że ma jaja i nie waha się rysować tego, na co akurat ma ochotę.

Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet – Geof Darrow tym razem przegiął

W sumie na takim wstępie mógłbym zakończyć, bo do powiedzenia zostało niewiele. Ja wiedziałem, że Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet to komiks, który nie będzie grzeszył fabułą. I o ile za pierwszym razem to zadziałało, tak za drugim razem zostawiło mnie z uczuciem rozczarowania.

Tym razem Geof Darrow po prostu przegiął. Coś, co można określić mianem fabuły, można streścić w kilku zdaniach. Kowboj z Szaolin wychodzi spod ziemi, dzierżąc oręż prosto z filmów w stylu gore. Długi kij z dwoma piłami łańcuchowymi. No fajnie. Za nim z czeluści wypełza horda zombie. Bohatera mija auto napakowane hipisami i ma do niego jakieś pretensje. Nie wiem o co. Kowboj z Szaolin miażdży zombiaki na dziesiątki przenajróżniejszych sposobów, po czym dostaje kulkę od jednego z hipisów. Kurtyna.

Przeczytałem komiks

No ja wiem, narracja komiksowa to dużo więcej niż umieszczenie napisów w klatkach, czy dialogów w dymkach. Zdarzają się nieme komiksy, które są po prostu genialne. Odpowiednie ilustracje i ich sekwencje wyrażają więcej niż setki słów. No, ale kurcze no. Skoro Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet nie ma do przekazanie więcej niż instruktaż przetrwania w razie ataku hordy umarlaków, to może, choć w dialogach będzie trochę życia. Eeee, nie. Nie tym razem!

Kowboj z Szaolin. Tom 2. Szwedzki bufet

Dialogów, które znalazły się w drugiej części Kowboja, nie starczyłoby nawet na książeczkę do nauki czytania. Serio, ot bohater rzuca kilka razy „Chwała niech będzie Buddzie”, hipisi wygadują jakieś głupoty. Jedyne sensowne słowa padają na stacji kosmicznej, ale jak na 136 stron komiksu to trochę mało. BA! No nic, prawie.

Szwedzki bufet

Jak interpretować tytuł drugiego tomu? Ja to widzę tak. Jako że można z raz prześledzić sekwencję wydarzeń komiksu od początku do końca, tak za drugim razem ani nie trzeba, ani nie ma to większego sensu. Można zwyczajnie podejść i poczęstować się którąś z planszy, obejrzeć, podelektować się kunsztem rysownika, wyłowić jakieś szalone szczegóły, a następnie sobie wybrać jeszcze jedną, albo dwie.

Kowboj z Szaolin. Tom 2. Szwedzki bufet

Właściwie to plansze ze środka komiksu (początek i koniec tworzą klamrę) można by wymieszać w losowym porządku, a i tak Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet miałby tyle sensu, ile ma. No, dobra. Trzeba uwzględnić kolejność starć w podziale na te w walce z bronią i bez (w piłach w końcu kończy się paliwo i bohater musi walczyć bez nich).

Kino akcji

Całkiem możliwe, że się czepiam całkowicie bezpodstawnie. Może oczekuję od tego komiksu zbyt wiele. Może zmuszam, aby ten tu bogu ducha winny koń zmienił się w wielbłąda. Nie ma co wymagać, aby dynamiczny film akcji, nagle stał się dramatem psychologicznym. 

Tyle że tym razem jest jakoś inaczej i w sumie nie potrafię powiedzieć dlaczego. Geof Darrow nadal jest świetny, plansze wykonane są genialnie tak jak w Pierwszej Podróży. Tyle że podczas lektury Szwedzkiego Stołu, złapałem się na tym, że przerzucam strony komiksu bez głębszego wnikania w to, co się dzieje w kadrach. Może to tylko dlatego, że zbytnio nie przepadam za zombiakami, zwłaszcza takimi, które biegają nago i zniesmaczają pomarszczonymi genitaliami.

Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet

A może dlatego, że Kowboj z Szaolin. 2. Szwedzki bufet to komiks, który niczym mnie nie zaciekawia. Pół komiksu to młócka piłą. Drugie to walka wręcz, w której bohater najpierw rozbija czaszki nogami, a później uruchamia ręczną maszynkę do mielenia mięsa. A gdy wszystkich tych uderzeń ma się już dość, Geof Darrow odpala dopalacz w trybie TURBO i wyprowadza jeszcze szybkie ciosy w małych i licznych kwadracikach.

Po całej tej bijatyce, Kowboj z Szaolin jest całkowicie wyczerpany. I ja w sumie też jestem. Na szczęście tym razem Geof Darrow przygotował tylko 136, a nie 200 stron jak poprzednim razem. Tyle, że nawet dodatkowe kilkadziesiąt stron nie wydłużyłoby znacznie czasu lektury. Ot, pół godzinki i po robocie. Mimo pewnego rozczarowania z chęcią zapoznam się z trzecim tomem (który został już zapowiedziany), a nóż autor przygotuje coś bardziej interesującego. Coś co jest w stanie wymazać niesmak po drugim tomie i konkurować z pierwszym. Trzymam kciuki.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji

Share This: