Słowa mogą wszystko – komiks łapiący za serduszko
Słowa mogą wszystko, taki uroczy i pełen pozytywnej energii tytuł nosi komiks wydany właśnie przez Naszą Księgarnię. Przez okładkę przelatuje rudowłosa dziewczyna imieniem Sara, z którą życie nie obchodziło się dotąd zbyt łagodnie. Wypadek, który pozostawił po sobie kilka blizn, tych widzialnych i nie, rozwód rodziców, a ostatnio jeszcze opuściła ją przyjaciółka.
Co w artykule?
Ach, młodość…
Sylvia Vecchini i jej mąż ukrywający się pod pseudonimem Sualzo zapraszają do młodzieżowej opowieści, która doskonale mieści się w nurcie Young Adult. Sara wchodzi w dorosłość z obciążeniami, przeżywa kłopoty, buntuje się i zamyka w sobie. Od świata separuje się milczeniem, oj znam ten mechanizm, aż nadto dobrze. Po pewnym czasie musi dojść do wybuchu, na jednej z pierwszych stron znalazło się szczere i pełne bólu wyznanie: „dziś chciałabym rozwalić coś na kawałki, bo ja też jestem w kawałkach”.
Sara szuka ujścia negatywnej energii w namalowaniu graffiti na szkolnej ścianie, niestety (czy właśnie stety) zostaje przyłapana. Karą mogły być prace społeczne w parku, ale ktoś mógłby ją przecież zauważyć. Drugą opcją jest wolontariat w domu starców, który wydaje się dużo łagodniejszy. Pod koniec okazuje się, że bohaterce nic lepszego nie mogło się przydarzyć, choć droga ku lepszemu samopoczuciu jest długa i najeżona trudnymi do przejścia przeszkodami.
W domu starców Sara poznaje Pana T., starszego mężczyznę z jarmułką na głowie, który momentami mówi od rzeczy, bo przywołuje wydarzenia z dalekiej przeszłości, tak jakby brał w nich udział, ale w sumie jego opowieści są bardzo interesujące i dydaktyczne. Co prawda nie jestem zwolennikiem tego, że komiks dla młodych ludzi musi zawsze nieść jakąś wartość edukacyjną (może być czystą rozrywką), ale ta, która znalazła się w Słowa mogą wszystko dobrze wiążę się z fabułą i wewnętrznie porusza, a to dlatego, że omawiany jest…
Hebrajski alfabet
Silvia Vecchini nie ukrywa swojej fascynacji tym starożytnym językiem. Trudno się dziwić, skoro każda litera naładowana jest symboliką i o wiele większym znaczeniem, niż tylko fonetyczne. Poszczególne rozdziały zostały ozdobione jedną z liter (nie wszystkie z 22 zostały wykorzystane) i opatrzone komentarzem. Obok za każdym razem pojawia się Sara, która swoją pozą i mimiką (a czasem czymś więcej) podkreśla znaczenie wybranego hebrajskiego znaku.
Co to ma do fabuły? Pod wpływem opowieści zdziwaczałego starca, który możliwe że nawet nie jest żydem, zaczyna zmieniać się życie Sary. Historie przekazywane z pokolenia na pokolenie otwierają głowę dziewczyny i pozwalają wychodzić z bolesnej przeszłości. Słowa Pana T. docierają do wnętrza dziewczyny i pozwalają znaleźć siłę do czynów, które dotąd były dla niej nie do wykonania. Takiej jak choćby szczera rozmowa z przyjaciółką i wyjaśnienie niejasności.
Kara, która staje się nagrodą
Kara, jakby to infantylnie nie zabrzmiało, staje się najjaśniejszym punktem z całego tygodnia, ale dochodzi w końcu do momentu, że Sara musi zacząć dawać sobie radę w pojedynkę, bo nie może więcej spotykać się z Panem T. Nie dlatego, że personel jej na to nie pozwala, tylko ze względu na stan zdrowia staruszka. Od tego miejsca Słowa mogą wszystko nabiera na intensywności i staje się wręcz komiksem metafizycznym, obrazującym to, co się dzieje we wnętrzu bohaterki, na tej samej płaszczyźnie, w której rozgrywane są prawdziwe wydarzenia, nawiązując do opowieści o ulepionym z gliny przez pewnego rabina golumie, ożywionym przez pewne słowo. Jakie? To się okazuje dopiero w ujmującym finale.
Sualzo ilustruje całość typową jak na obyczajowy komiks uproszczoną kreską, miłą dla oka i nie odciągającą od fabuły. Jedyne czego bym się przyczepił, to dynamika poruszających się pojazdów. Przydałoby się tu trochę ruchu, jadący drogą samochód wygląda jakby stał, sprawia wrażenie zamrożenia i sztuczności, ale oczywiście nie ma to żadnego wpływu na treść, bo tu głównie chodzi o empatyzowanie z bohaterką, które wciągnąć ma na tyle, że zapomni się po chwili o tym, że czyta się komiks.
Słowa mogą wszystko to komiks bardzo emocjonalny, oparty na wydarzeniach, które mogło przeżyć niejedno dziecko. Można by niby pokusić się o znalezienie czegoś bardziej wyszukanego, niż taki wypadek przy grze w piłce, ale skoro bardzo podobną scenę odegrał Neil Gaiman w swoim Sandmanie, to chyba nie ma co się czepiać. Fabuła została oparta o ufność w to, że nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny, co pozwala znaleźć w sobie siłę na przetrwanie ciężkich chwil. Ten komiks łapie ze serduszko i przytula.
Scenarzysta: Silvia Vecchini
Ilustrator: Sualzo
Tłumacz: Joanna Wajs
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Format: 140×205 mm
Liczba stron: 240
Oprawa: miękka
Druk: kolor