Friday. Księga druga. W zimową mroźną noc
Aby stworzyć kryminał w odcinkach, trzeba być nie lada sadystą. Toć czytelnik, chciałby poznać rozwiązanie zagadki, a nie czekać do nie wiadomo, którego jeszcze tomu. Friday. Księga druga. W zimową mroźną noc odkrywa przed czytelnikiem kilka niewiadomych, w tym jedną ważną z końcówki poprzedniego odcinka, ale główna intryga pozostaje zakryta. Pytanie, kto zabił Lance’a też pozostaje bez odpowiedzi.
Co w artykule?
Po stracie najlepszego przyjaciela
Friday i Lance, jak dowiedzieliśmy się ostatnio (więcej TU), to para samozwańczych, nastoletnich detektywów na miarę Starsky’ego i Hutch’a. Mała mieścina jest areną do rozwiązywania kryminalnych zagadek, ale czy sprawa niewiernego męża, może być powiązana z zaginięciem pewnego studenciaka, a błąkający się kotek, może mieć związek ze zjawiskiem paranormalnym zwanym Białą Damą? Nie mam pojęcia, co Brubaker tu wymyślili, ale przysięgam, że tak się wciągnąłem w tę opowieść, że dowiem się, choćby czekanie na dalszy ciąg miałoby mnie zmienić w zasuszoną mumię.
Irytuje mnie po prawdzie wsadzanie czytelnika na sinusoidę wydań zbiorczych i robienie pauz w apogeum, ale trzeba zauważyć, że trzeba to umieć robić, a Brubaker robi to doskonale. No i Friday. Księga druga. W zimową mroźną noc ma swój klimat i tempo, nieco inne od poprzedniego tomu. Po śmierci przyjaciela główna bohaterka wpada w kilkudniowy marazm i nie jest w stanie wystawić nosa spod kołdry. Mroczna i ponura atmosfera, miesza się z niemożnością znalezienia jakiejkolwiek poszlaki, ale w końcu następuje przełom prowadzący do emocjonującego i zaskakującego finału.
Smutno, ilustracje też płaczą
Za tą atmosferą podąża oprawa graficzna. Z początku przygaszona i taka zwyczajna. Ilustracje sprawiają wrażenie, jakby całym sobą opłakiwały bardzo ważną dla fabuły i głównej bohaterki postać. Psychodeliczne kolory znane z pierwszej księgi wybuchają dopiero pod koniec i no ja cię kręcę. Warto na to czekać, bo w ten to sposób dostaje się po twarzy ze zdwojoną siłą.
Czas jest tu bardzo ważną składową, przyjemnie się obserwuje, jak Lance nakierowuje Friday pozostawionymi poszlakami. Niby zza grobu, ale nadal o krok przed przyjaciółką. Przed finałem, niczym po wystrzale z pistoletu następuje nonszalancka i karkołomna scena pościgu, w której pęd aż zrzuca czapkę z głowy czytelnika. Wyścig z czasem, na skróty, po ogrodzeniach, przez podwórko z groźnym psem. Aż krew zaczyna szybciej pulsować w żyłach.
Smutek wypiera wszystkie inne uczucia
Tym razem mniej jest treści dotyczących dorastania, tak jakby strata bliskiej osoby wyparła z serca głównej bohaterki wszystkie inne uczucia. Choć jest trochę tarcia między dorosłymi a młodymi, którzy biorą swoje sprawy na poważnie. Nazywając główną bazę domkiem na drzewie, na dodatek umarzając śledztwo z argumentami, że nastolatce coś się przywidziało, a musiało dojść do niefortunnego wypadku, nowa śledcza wsadza kij w mrowisko i to złość motywuje Friday do działania. W sumie też bym się wkurzył.
Okładka księgi drugiej mocno kontrastuje z poprzednią, ascetyczną i zimną. Nadal utrzymany jest klimat najchłodniejszej pory roku, ale nie ulega wątpliwości, że w tę mroźną noc będzie gorąco. Brubaker tworzy kapitalne fabularne koło, bo w sumie Friday znalazła się na końcu drugiej księgi dokładnie w tym samym miejscu, w którym była na początku, ale dysponując cenną wiedzą i urządzeniem wyrwanym z jakiegoś filmu sci-fi, które umożliwia… a przekonajcie się sami. Przyznam tylko, że z raz z takiego cudeńka sam bym skorzystał. Dowiadujemy się, kim była tajemnicza dziewczyna za drzewami, ale sama Friday wpada w nie lada tarapaty. Przyjdzie jej posiedzieć w niewygodnej pozycji. Do kiedy? Ano do następnego odcinka.
Scenarzysta: Ed Brubaker
Ilustrator: Marcos Martin
Kolorysta: Muntsa Vicente
Wydawnictwo: Nagle Comics
Seria: Friday
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 120
Oprawa: miękka
Druk: kolor