Saint-Elme. Tom 4 – Oko na plecach
Górskie miasteczka mają w sobie coś magicznego i tajemniczego. Tak jakby skały trwały na straży jakiegoś sekretu odkrywanego tylko nielicznym lub przekazywanego jedynie z pokolenia na pokolenie. W górach bywa pięknie, ale także niebezpiecznie. Można poznać siebie, wejrzeć bardzo głęboko, ale to, co się tam znajduje, nie zawsze jest warte zobaczenia. Seria Lehmana i Peetersa sieje skojarzeniami do Miasteczka Twin Peaks, Saint-Elme. Tom 4 – Oko na plecach przynosi kilka odpowiedzi na pytania, ale co tu się odprawia, nadal do końca nie wiadomo i w sumie gwarancji czy wszystko się wyjaśni w ostatnim, piątym tomie też w sumie brak.
Co w artykule?
Zgraja dziwaków
Serge Lehman wykreował grono charakterystycznych postaci, łatwo rozpoznawalnych, część z nich nawet da się polubić. Przez okładkę czwartego tomu przelatuje Arno Cavaliéri zwany Derwiszem (nie Fakirem, jak to jest przekrzywiane tym razem), który to poszukiwany był w pierwszym tomie. Detektywów jest trójka, bracia Sangare (niezbyt do siebie podobni) oraz pani Dombre, żegnająca się tym razem ze swoim pomocnikiem, białą fretką.
Miastem rządzi bogata rodzina Saxów, na czele z obrzydliwym Rolandem, zaś w tle z rozpuszczonymi dzieciorami Stanem i Tanią. Tym razem zjawia się jeszcze dziadek, Gregor Mazur wywołujący niepokój swoim wyglądem i postępowaniem, ale czarny, oswojony wilk u jego boku też robi swoje. Jest jeszcze Paco, miejscowy, który podejrzewa, że jest wilkołakiem, od jakiegoś czasu kręci się obok niego Romane, razem wpadają na czarną dziewczynkę, więzioną na samym początku. Z drugoplanowych postaci na pewno warto wspomnieć o starszym jegomościu, który rozmawia ze swoją zmarłą żoną, ale to i tak nie wszyscy.
Małe dawki czegoś dobrego
Przy okazji drugiego tomu pisałem, że wydawanie kryminału (zwłaszcza tak gęstego jak smoła) w odcinkach jest sadystyczne. Poszczególne albumy czasem coś wyjaśniają, ale zdarza się tylko, że zamazują obraz, lub stawiają kolejne pytania. Zrobiłem sobie krótką przerwę, trzeci i czwarty tom przeczytałem na raz, bo jednak nie wytrzymałem, aż do finału, ale już taka podwójna dawka jest nieco przyjemniejsza, chociaż nawet przy pojedynczych tomach bidy nie ma, bo mają po 80 stron. Dla tych, którzy czytają na bieżąco, na początku znajduje się wyczerpujące przypomnienie, co się wydarzyło do tej pory, porządkujące informacje.
Saint-Elme. Tom 4 – Oko na plecach przynosi rozpatrywanie kilku ciekawych elementów układanki. Przede wszystkim tytuł wskazuje, że symbol, który znaleźć można było do tej pory wyrysowany to tu, to tam, ma swoje głębokie pochodzenie i mimo że nie dochodzimy do jego źródła, to jednak trop jest tym razem bardzo wyraźny. To, że Derwisz przelatuje przez okładkę niczym JCVD w swoich najlepszych filmach, bierze się z rozwoju postaci, która niby wymagała ratowania. Nic bardziej mylnego Arno postury gladiatora niby nie ma, ale potrafi sobie radzić, ma w swoim zanadrzu kilka brudnych sztuczek, które wykwintne niby nie są, ale są za to skuteczne.
Rozwiązanie spadło z nieba(?)
Rozbawił mnie tym razem Paco, no niby rzeczywiście obfite owłosienie jakoś trzeba sobie było wyjaśnić, na szczęście kobiety, zamiast doszukiwać się mistycznych wyjaśnień w takich kwestiach zachowują się dużo racjonalniej. No i relacja tej pary też wywołała u mnie kilka uśmiechów, podczas gdy on bawił się w podchody, Romane skutecznie skracała dystans. Pojawia się też wątek chondrytu, kamiennych meteorytów, które zawierają czasem minerały tak stare, jak Układ Słoneczny.
Nie byłoby kryminału bez detektywów, bardzo podoba mi się, jak Lehman rozstawił braci pod względem wyglądu, ale też umiejętności. Panowie obleczeni są nie tylko w długie płaszcze, ale też wątki mistyczne. Philipp jest doskonałym obserwatorem, ale to jego widzenie zostało wyostrzone po przeżyciu śmierci klinicznej. Franck często wpada w kłopoty i trzeba go ratować, ale tym razem on też zyskuje umiejętność, choć postrzeganie rzeczy, których nie ma, można jednak określić mianem obłędu.
Saint-Elme. Tom 4 – Oko na plecach to album, tak samo udany graficznie, jak poprzednie odcinki. Uwielbiam pracę Peetersa piórkiem (sprawdźcie jak sobie radzi w czerni i bieli, choćby w serii Lupus – klik), ale to kolory tu najbardziej oczarowują czytelnika. Nadają ton swoim neonowym zasięgiem, tworzą klimat i sieją niepokój. Zwyczajnie uwielbiam te wszystkie amaranty, purpury i kwaskowe zielenie. Aha, no i żabki górą. To tyle, czekam na finał.
Soundtrack: lekturę umilał mi Soundtrack from Twin Peaks.
Scenarzysta: Serge Lehman
Ilustrator: Frederik Peeters
Wydawnictwo: Nagle Comics
Seria: Saint-Elme
Format: 214×280 mm
Liczba stron: 80
Oprawa: twarda
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo