Shade. Człowiek przemiany. Tom 2
Shade to taki Sandman, tylko na narkotykach i przeżarty hamburgerami oraz innym śmieciowym żarciem tak bardzo, że mu frytki wychodzą uszami. Albo inaczej, jeżeli ktoś lubi Vertigo (zwane obecnie DC Black Label), skończył dawno Sandmana, Potwora z bagien, Animal Mana i Doom Patrol. Nadto jest na bieżąco z Hellbrazerem, ma już u siebie nawet Twarz i ciągle mu mało, to ta seria jest dla niego (choć oczywiście przed lekturą przeczytanie powyższego nie jest wymagane). Shade. Człowiek przemiany. Tom 2 to kolejna dawka amerykańskiej jazdy bez trzymanki.
Nie wszystko Vertigo to Sandman
Oczywiście nie wszystko, co z Vertigo musi być od razu porównywane do Sandmana, ale tym razem jakbym się nie starał, to od podobieństw nie mogę się odgonić. Peter Milligan dostał podobnie jak Neil Gaiman zadanie wyciągnięcia z niebytu starej komiksowej postaci z całkowitą swobodą twórczą. Shade został powołany do życia w 1977 przez Steve’a Ditko (współtwórcy Spider-Mana i twórcy Doktora Strange’a). Nowa seria wystartowała w połowie 1990, od 33 zeszytu logo DC na okładce zostało zastąpione przez Vertigo (sugerując treści dla dojrzalszego i bardziej wymagającego czytelnika), a seria została zakończona zeszytem numer 70.
Fundamentem serii jest klasyczny wątek obcego przybywającego z innego wymiaru, zamieszkującego ciało człowieka i walczącego o świadomość z naturalnym właścicielem. Shade, przybywa z Mety, choć gdy w komiksie pada, że bohater nie będzie prowadził auta po amerykańskiej autostradzie, dlatego że auta w jego świecie mają kierownice z drugiej strony, zaczynam podejrzewać, że Milligan pisząc o Metanach, ma na myśli Brytyjczyków, podkreślając, że po przeprawie przez ocean trafia się do zupełnie innego świata.
Ona i on… i jeszcze ktoś
Shade to dłuższa seria z długo rozwijanym wątkiem relacji między głównym bohaterem a Kathy, dziewczyną, której rodziców i ówczesnego chłopaka zamordował Troy Grezner. I to jego ciało zamieszkuje Shade, także już z samych definicji wszystko jest bardzo pokomplikowane. Czytanie tomów na wyrywki nie jest wskazane, Egmont wydaje kolejne tomy po 13 zeszytów (tak przy okazji, 70 na 13 się nie dzieli), a pierwszy story arc dotyczący Amerykańskiego Krzyku, czyli w skrócie szaleństwa ogarniającego Amerykanów, trwa do 18 zeszytu, więc przez pierwszy tom i część drugiego. Co prawda choroby społeczne i poszczególne absurdy omawiane są po kolei, więc można by wskoczyć w połowie wyliczanki, ale lepiej przeczytać całość. Może nie na raz, bo trochę kręci się w głowie, ale jednak.
Ogólnonarodowa psychoza zdążyła się już pokazać w wątkach seryjnego mordercy, kary śmierci, południowego rasizmu, zabójstwa Kennedy’ego, czy Dzieci Kwiatów. Tym razem do kotła dorzucany jest jeszcze alkoholizm, skrajne, prawicowe osądzanie i… prawa oraz kodeksy rządzące Dzikim Zachodem. Oczywiście to polskiego czytelnika nie trafia tak między oczy, jak odbiorcę rynku pierwotnego, ale część tego szaleństwa dociera też do nas. Można też zastanowić się nad kondycją naszego społeczeństwa i popatrzeć na ogólne trendy prowadzące do zapatrzenia się na wcale nie taki idealny zachód.
Świąteczny odpoczynek, po czym w drogę
Przed rozpoczęciem kolejnego dłuższego wątku wpada świąteczny przerywnik w dokładnie takim samym klimacie jak historia Amerykańskiego Krzyku. Co prawda upiększona bożonarodzeniowymi ozdobami, czy motywem zielonej jemioły na czerwonym tle, ale zamiast radości wybucha strach i prawie dochodzi do masowego mordu. Prawie, bo Shade ratuje święta, a jak.
W drugiej części Milligan odpala wątek drogi, dużo bardziej uniwersalny, choć w podobnej, bełkotliwej narracji, z często powtarzanymi fragmentami epileptycznej poezji. Paradoks czasowy, oniryczny klimat, rozpamiętywanie przeszłości i smutne wyobrażenia przyszłości. Klimat gęsty jak smoła i coś strasznego, kryjącego się w ciemności. A przepraszam. „W rowie, czarnym rowie”.
Jest pięknie
W warstwie graficznej mamy mały przegląd rysowników i tuszerów pracujących dla DC na początku lat 90, więc znowu trudno odgonić analogie z Sandmanem, zwłaszcza że Chris Bachalo oprócz ilustracji do większości zeszytów Shade’a stworzył rysunki do dwóch mini serii ze Śmiercią i dwunastego zeszytu głównej serii. Całość jest rozdmuchana w eksperymentalnym duchu kojarzącym się z pracami Billa Sienkiewicza. Nie ma nudy, a przynajmniej połowa klimatu tego komiksu płynie z ilustracji. Mrocznych, momentami paskudnych. No i znowu. Nic nie poradzę na to, że czasem jak patrzę na Lenny, przyjaciółkę, a momentami kochankę Kathy, to widzę jedną z sióstr Morfeusza.
Shade. Człowiek przemiany. Tom 2 to nie komiks dla każdego, raczej dla tych, którzy lubią posiedzieć w oparach wyobraźni Alana Moore’a, albo uwielbiających błąkanie się po niekończących się krainach wyśnionych przez Neila Gaimana. Pewnie takich komiksów nie da się czytać bez przerwy na coś mniej wymagającego, lecz czasem potrzebny taki walec, który przejedzie po mózgu, nie będzie brał jeńców i pozostawi po sobie tylko strzępy luźnych myśli.
Scenarzysta: Peter Milligan
Ilustrator: Chris Bachalo, Bryan Talbot, Jan Duursema, Brendan McCarthy
Tusz: Mark Pennington, Rick Bryant, Brendan McCarthy
Kolory: Daniel Vozzo
Okładka: Jamie Hewlett
Tłumacz: Jacek Żuławnik
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Shade
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 348
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo