Potwór z Bagien. Zielone piekło
Lubię Potwora z Bagien. Podoba mi się też spora część twórczości Jeffa Lemire’a, zwłaszcza jego umiejętność wplatania emocji w historie. Kiedy dowiedziałem się, że Lemire bierze na warsztat Potwora z Bagien, postać, którą darzę dużym sentymentem, spodziewałem się czegoś wyjątkowego. Połączenie ulubionej postaci z utalentowanym autorem musiało zaowocować czymś, co trafiłoby na moją listę ulubionych komiksów, prawda? PRAWDA? Niestety, „Potwór z Bagien. Zielone Piekło” nie spełnił fali moich wysokich oczekiwań i rozbił się o skały rozczarowania, choć nie można mu odmówić kilku pozytywnych aspektów.
Co w artykule?
Mroczna oprawa i postapokaliptyczny świat
Pierwsze wrażenie, jakie robi komiks, jest znakomite. Okładka dosłownie zachwyca – mroczna grafika obejmuje zarówno front, jak i tył albumu, który został wydany w powiększonym formacie. Ciemna, niemal horrorowa estetyka od razu wprowadza w odpowiedni nastrój. Okładkę zdobi posoka, która spływa po twardej oprawie, podkreślona wybiórczym lakierowaniem. Na tym tle kwaśnozielony tytuł świetnie przyciąga wzrok i doskonale wpisuje się w klimat całego albumu. Jest to z pewnością jeden z tych komiksów, które wyróżniają się na półce i przyciągają uwagę nawet najbardziej wybrednych kolekcjonerów.
Kiedy zaczynamy czytać, Lemire od razu przenosi nas do postapokaliptycznego świata. To uniwersum, w którym garstka ocalałych ludzi żyje na nielicznych wyspach, podczas gdy poziom morza stale rośnie. Ich marna egzystencja jest dodatkowo utrudniona przez bandy piratów, które pobierają haracze za ochronę. Ten obraz świata nie jest może szczególnie oryginalny – od razu nasuwają się skojarzenia z takimi tytułami jak „Mad Max”, „Waterworld” czy z komiksowego podwórka „Ziemia swoich synów”. I gdy analogie wpadają, jedna po drugiej, niczym muchy przez otwarte okno, nagle mnie uderza, że „Potwór z bagien. Zielone piekło” to jest po prostu „Staruszek Logan” po niebieskiej stronie mocy (czyli nie w Marvelu, tylko DC).
Tajemnice latarni i brutalna rzeczywistość
Pierwszy z trzech rozdziałów to zdecydowanie najmocniejsza część całego albumu. Ludzkość, stojąca na skraju wyginięcia, zostaje przyparta do muru przez Trybunały, które powołują do życia nowego, śmiercionośnego awatara. To człowiek jest winny obecnego stanu świata – za jego degradację i zniszczenie. Brzmi to racjonalnie i bardzo trafnie oddaje aktualne obawy dotyczące ekologii i zmian klimatycznych. Jest brutalnie, tajemniczo i mrocznie, a niektóre kadry wyglądają jak okładki płyt zespołu Cannibal Corpse, co tylko podkreśla ciężki, duszny klimat całej opowieści.
Na dodatek latarnia morska, pełna tajemnic i legenda skrywająca jej mieszkańca, wzbudza ogromne zainteresowanie. Spodziewamy się postaci dużego kalibru, czegoś naprawdę wyjątkowego. I kiedy już myślimy, że „Potwór z Bagien. Zielone Piekło” utrzyma wysoki poziom, zaczyna się problem.
Słabnąca dramaturgia
Niestety, im dalej w las, tym gorzej. Kiedy Alec Holland, czyli nasz tytułowy Potwór z Bagien, w końcu się pojawia, historia traci na sile. Moment, w którym odkrywamy, kto skrywa się w latarni, nie jest tak ekscytujący, jak można było się spodziewać. Nawet przeprowadzona jatka na poziomie grindowym nie wypada w sposób, który podkreślałby brutalność postapokaliptycznego świata. Co więcej, instrukcje ojca do córki, pełne zdeterminowania i desperacji, brzmią prawdziwie, ale to napięcie, które towarzyszyło nam od początku, zaczyna wyraźnie siadać.
Wszystko zaczyna się sypać, kiedy okazuje się, że oprócz Aleca i tajemniczego mieszkańca latarni przetrwały inne znane postacie z uniwersum DC. Im więcej ich się pojawia, tym bardziej cierpi dramaturgia. Najbardziej rozczarowujący jest Deadman, który tu nazywany jest tylko z pierwszego imienia. Lubię tę postać, szczególnie kiedy gra rolę łącznika między światami żywych i umarłych. Tutaj jednak błąka się bez celu, jakby wszedł do sklepu i zapomniał, co miał kupić, a listy zakupów nie sporządził.
Niespójność i zmiana artystów
Format powiększony sprzyja ilustracjom, zwłaszcza dwustronicowym splashom, które dodają historii rozmachu. Niestety, i tu pojawiają się problemy. Choć pierwsza część jest świetna, to w drugiej jakość ilustracji wyraźnie spada. Odnoszę wrażenie, jakby Dough Manke się spieszył, a ostatecznie został zastąpiony przez Shawna Molla. Zmiana rysownika w trakcie jednej historii pogłębia jej niespójność i obniża ogólną jakość albumu. To jeden z tych przypadków, kiedy czujemy, że historia powinna być narysowana przez jednego artystę, aby utrzymać spójny styl i klimat. Niestety, przez tę zmianę „Potwór z Bagien. Zielone Piekło” traci wiele ze swojego wizualnego uroku.
Mimo tych problemów, Jeff Lemire kolejny raz udowadnia, że potrafi pisać o relacjach rodzinnych i czuje postapokaliptyczne klimaty (przecież to autor „Łasucha” – KLIK). Nawet jeśli nie wymyślił tu nic nowego, to jednak wątek rodziny i przetrwania czyta się najlepiej. Zabrakło luzu i świeżości znanych ze „Staruszka Logana”, co sprawia, że komiks nie ma tego samego magnetyzmu. Dochodzi do paradoksu – z jednej strony chciałbym, aby ta historia była krótsza, bardziej zwarta, a z drugiej marzy mi się, by była wydłużona i bardziej rozbudowana o większą ilość nawiązań do znanego uniwersum DC.
W całym komiksie widać wyraźne nitki do Potwora z Bagien Snydera i Moore’a oraz do „Animal Mana”, który został wydany w Polsce tylko częściowo. Mimo to brakuje mi elementu „WOW”, który Mark Millar wywołał w „Staruszku Loganie” choćby truchłem Giant Mana. Lemire starał się nawiązać do klasyki, ale zabrakło mu czegoś naprawdę zaskakującego, co wyróżniłoby ten komiks na tle innych.
Podsumowując, „Potwór z Bagien. Zielone Piekło” to niezły komiks, ale mógłby być dużo lepszy. Mimo świetnej okładki, ciekawego pomysłu na postapokaliptyczny świat i dobrych momentów w narracji, komiks nie spełnia wszystkich oczekiwań. Jeff Lemire miał tu szansę stworzyć coś wyjątkowego, ale ostatecznie rozczarowuje, dostarczając historię, która choć solidna, nie wbija się w pamięć tak, jak choćby wspomniany „Staruszek Logan”.
Scenarzysta: Jeff Lemire
Ilustrator: Dough Mahnke, Shawn Moll
Kolory i okładka: David Baron
Tłumacz: Jacek Żuławnik
Wydawnictwo: Egmont
Format: 216×276 mm
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
Druk: kolor