Friday. Księga trzecia. Znów mamy święta
„Friday. Księga trzecia. Znów mamy święta” to zakończenie serii, w której fantastyka zręcznie przeplata się z kryminałem. Brubaker pokazuje, że od początku miał pomysł na pełen emocji finał. Para młodych ludzi z małego miasteczka podejmuje ostatnią próbę rozwikłania tajemnicy Białej Damy – i ani śmierć, ani upływający czas oraz jego bariery ich nie powstrzymają.
Zataczając koło – o scenariuszu
Wspominałem już kilka razy, zwłaszcza przy tej serii, że pisanie kryminału w odcinkach to zajęcie dla prawdziwego sadysty. Jednak muszę przyznać, że „Friday” pozwala mi zrewidować to stanowisko. Każdy tom ma swoją unikalną dynamikę: pierwszy wciąga i szokuje niespodziewaną śmiercią jednej z głównych postaci (więcej tu – KLIK1), drugi tonie w smutku, by później przynieść przełamanie, gdy bohaterka odzyskuje energię i rusza w pościg (oraz tu – KLIK2). A finał? To przede wszystkim zbiór otwartych drzwi i elementów układanki, które w końcu wskakują na swoje miejsce.
Podtytuł odsłania też prawdę o konstrukcji scenariusza. Brubaker zatacza koła, nie tylko odnosząc się do upływającego czasu i powtarzalnych pór roku – bo oto Ziemia znowu obiegnie Słońce, a zanim się obejrzymy, znów będą święta. Autor dosłownie chwyta za narzędzia rodem z science fiction, pozwalając spojrzeć na znajome sceny z ukrytej perspektywy. Doskonale wie, że „Podróże w czasie to naprawdę poj3bana sprawa” i balansuje ostrożnie, by czegoś po drodze nie naruszyć. Widać zmaganie się z biegiem wydarzeń i chłodne zrozumienie, że przeszłość jest nieodwracalna. Mimo to dodatkowy punkt widzenia i możliwość zajrzenia w różne miejsca pomagają rozwiązać zagadkę.
Gorący pościg w środku śnierzycy
Pierwsza połowa tego albumu dostarcza intensywnych wrażeń. Śnieżyca jest oddana tak realistycznie, że aż czuć zimno, patrząc na kadry. Śledzenie kroków Friday wzbudza ekscytację, a prawdziwą perełką są dwustronicowe otwarcia każdego zeszytu – każdorazowo ukazane z doskonałą perspektywą. Kamera zdaje się unosić nad miastem, pozwalając podejrzeć wnętrza domów przez okna, lub kryć się między drzewami, jakby śledziła lawetę sunącą leśną ścieżką, nie zdradzając swojego ukrycia.
Same tajemnice trochę zawodzą – trudno utrzymać napięcie, gdy wszystkie potwory zostają wyciągnięte z cienia i postawione w pełnym świetle. Przestają wtedy straszyć. Uwielbiam jednak ilustracje w tej serii – zarówno kreskę Marcosa Martina, jak i kolory Muntsy Vicente, które przywodzą na myśl psychodeliczną paletę. Mimo to, horrory nie potrzebują wiele więcej niż czerni i bieli – wtedy tusz zalewający plansze wywołuje najmocniejsze wrażenie.
Mroczne zagadki i magia ilustracji
Wygląda na to, że nie chodziło tu o budzenie strachu, ale o doprowadzenie wątku fantastycznego do spektakularnego zakończenia, a finałowy pojedynek został rozegrany z prawdziwym kunsztem. Nie ma tu walki na pięści ani brutalnej siły (choć Friday przypomina sobie w odpowiednim momencie, że z hokejowym krążkiem potrafi zdziałać cuda). Zamiast tego decyduje intelekt, negocjacje i wpływ na zmianę nastawienia drugiej strony dzięki sile argumentów. Na pierwszy plan wysuwają się więc umiejętności miękkie, a nie twarde.
Na zakończenie pojawia się kilka rozważań o możliwych dalszych losach Friday, jakby twórcy uchylali furtkę dla kolejnych przygód. Możliwości są szerokie, nie tylko w kontekście małego miasteczka, które było dotąd tłem fabuły, ale też w otwartym, pełnym potencjału świecie. Jednak ostatecznie scenarzysta odganiając chmurkę fantazji, zwraca uwagę, że liczy się przede wszystkim to, co dzieje się tu i teraz – przyszłość dopiero pokaże, co z tego wyniknie.
Scenarzysta: Ed Brubaker
Ilustrator: Marcos Martin
Kolorystka: Muntsa Vicente
Wydawnictwo: Nagle Comics
Seria: FridayFormat:170×260 mm
Liczba stron: 136
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo