Zapomniałem o nich! O Paybacku, o Elite, o świętym. Zupełnie nie pamiętałem Kolczykowanego Dave’a i całej bandy jego skretyniałych sąsiadów. Przecież to było tak dawno temu, a powodów do rozpamiętywania piewszego tomu było niewiele. W sumie, to w pamięci utkwiło mi tylko, że Castle zwalczał kolejną organizację przestępczą, a dzięki jego działaniom szefową tych złych trochę nadjadły niedźwiedzie (jeśli chcecie się dowiedzieć więcej, zajrzyjcie tu – KLIK). Po niemalże 30 numerach WKKM, doczekaliśmy się w końcu kontynuacji tego albumu: Punisher. Witaj ponownie Frank cz. 2. Kontynuacji, której spora grupka fanów domagała się na przeróżnych fanpage’ach od dłuższego czasu. Pytanie – czy mieli rację?
Akcja pierszwego albumu urywała się na scenie, kiedy to główny bohater został ciężko ranny podczas walki z oprychami. Sytuacja Franka nie wyglądała zbyt różowo, ponieważ niemlicom udało się rozpocząć proces przemiany mściciela w tzw. sitko. Nasz dzielny (anty)heros mimo, że powinien wikitować, zebrał siły i wrócił do chaty, by jakoś poskładać się do kupy. Jako, że sytyuacja była nawet nie tyle paskudna, co tragiczna, to w całe to zamieszanie wplątali się niezbyt rozgarnięci sąsiedzi Punishera: typ o wadze 200+, którego sensem życia jest pizza, oszołom, który zwariował na punkcie piercingu oraz młoda kobieta, która nie ma pojęcia po co żyje, ot egzystuje. Jak pewnie się już domyślacie, dalsza fabuła komiksu kręci się wokół relacji na linii Frank-sąsiedzi-wrogowie. Mimo, że Punisher to bezwzględny typ, to jednak między nim, a tą garstką szarych ludzi zawiązuje się specyficzna więź. Castle postanawia opuścić miasto, ale zanim to zrobi musi upewnić się, że jego znajomi są bezpieczni.
Sam zamysł scenarzysty, aby pokierować fabułę w te tory, a nie tylko ograniczać ją do bezsensownego strzelania. nie jest zły. Niestety, bohaterowie poboczni są irytujący do granic możliwości. Kojarzycie pewnie filmiki o „głupich amerykanach”. Właśnie takich tu dostajemy. Ale to nie koniec złego… W pierwszej części Witaj ponownie, Frank poznaliśmy trzech bojowników, którzy reprezentują różne grupy społeczne, a raczej różne odchyły. Elite dąży do wyplenienia marginesu społecznego i szeroko pojętej biedoty, Mr Payback z kolei atakuje szychy z Wall Street, a Swięty… wszystkich, którzy wyspowiadali mu się z ciężkich grzechów. Najlepiej siekierą, najlepiej w kościele.
A absurd rośnie z każdą kolejną stroną, albowiem wielcy mściciele postanawiają się zjednoczyć i dołączyć do Punishera – ten ma wyznaczyć im drogę w życiu, a także koordynować ich chaotyczne działania. Jak ta błazenada może się skończyć, niezwykle łatwo przewidzieć. Jak zresztą większość tego komiksu, bo fabuła jest niestety bardzo przewidywalna. Jedyne co mnie zaskoczyło (aczkolwiek niezbyt pozytywnie) w całym tym albumie, to sposób w jaki zginął Rusek. Pamiętacie filmowy pojedynek z nie bardzo inteligentnym towarzyszem ze wschodu? W komiksie nie wygląda on wcale lepiej!
Kolejnym mankamentem tego albumu jest jego oprawa graficzna. Nigdy nie byłem wielkim fanem Steve’a Dillona, jednak tym razem odniosłem wrażenie, że niektóre plansze rysował totalnie bez jakiegokolwiek zaangażowania. Zdarza się mu kilka naprawdę niezłych kadrów, ale zdecydowana większość to dno i metr mułu. Ten karykaturalny styl, w którym niemal wszystko jest totalnie przejaskrawione zupełnie nie trafia w moje upodobania. Porównajcie jego pracę z chociażby okładką Tima Bradstreeta.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że całe Witaj ponownie, Frank to jedna wielka parodia – zarówno przygód superbohaterów, jak i historii gangsterskich. Branie tego komiksu na serio, spotęguje tylko nasze rozczarowanie. Żeby nie było zbyt kolorowo, to jako pastisz, nie jest niestety zbyt zabawny. Namnożenie tak wielu irytujących postaci w tej krótkiej fabule sprawia, że zamiast uśmiechu na twarzy mamy raczej grymas niezadowolenia. Pewną osłodą dla tego niezbyt smacznego dania pozostaje deser w postaci dodatków – wydawca tym razem wzniósł się na wyżyny i zaserwował nam ponad 20 stron dodatków. I to naprawdę ciekawych.