Konungowie – 3 – Kara
Królestwo Alstavik staje przed kolejnym wyzwaniem. Wojna z centaurami dochodzi do szczytowego momentu. Obie strony są świadome, że obie rasy nie mogą ze sobą współżyć i któraś musi zniknąć z powierzchni ziemi. Niestety dumni wojownicy zamiast skupić sie na zażegnaniu jednego niebezpieczeństwa wdają się w bratobójczą walkę o tron. Wizja włożenia na głowę korony Alstaviku przesłania niektórym rzeczywistość. Choć bohaterowie błądzą, równowaga w końcu zapanuje i świat wróci do normy, jednak okoliczności beda zaskakujące.
Trylogia Konungowie być może nie należy do najbardziej błyskotliwych ani fascynujących historii z gatunku, jednak bez wątpienia ma w sobie „to coś”, co sprawia, że chce się do niej wracać. Oczywiście wtedy, kiedy wydawcy przestaną nas zasypywać nowościami. Scenariusz Runberga do końca pozostaje spójny, mimo iż pod koniec trzeba się nieźle natrudzić, żeby nadążyć za wydarzeniami. Wprawdzie scenarzysta czerpał z bogatego źródła skandynawskich legend i podań, wciąż udało mu się stworzyć świat na tyle oryginalny, żeby potrafił zaskoczyć. Jednocześnie nie wypacza Runberg poglądów na wikingów i eksponuje to, co w tej kulturze najcenniejsze. Ciemne i dynamiczne ilustracje Juzhena świetnie korespondują z fabułą, a niektóre z nich to małe dzieła sztuki.
Zakończenie sagi pozwalałoby na jej kontynuację, jednak mam szczerą nadzieję, że autorzy na trylogii poprzestaną. Konungowie IV – 200 lat później/wcześniej sprzeniewierzyliby solidną pracę wykonaną nad albumami. W erze tasiemców i rebootów zamknięta trzytomowa historia, dobrze napisana i świetnie narysowana, jest nie lada odświeżająca.