Sherlock Holmes – Crime Alleys. Pierwsza Sprawa. Tom 1
Sherlock Holmes – Crime Alleys. Pierwsza Sprawa. Tom 1 to komiks dla fanów genialnego detektywa wykorzystującego siłę swojego umysłu do rozwiązywania zagadkowych przestępstw. Wątpię, aby znalazł się ktoś taki, kto Sherlocka nie zna, więc tak dla przypomnienia. Postać została stworzona przez Conana Doyle’a, i została przedstawiona czytelnikom w wydanej w 1887 roku powieści Studium w szkarłacie.
Co ciekawe autor w 1893 dość już miał mistrza dedukcji i uśmiercił go w Ostatniej zagadce. Fani detektywa naciskali jednak tak mocno i Sherlock zmartwychwstał. Dokładniej zaś okazało się, że jego śmierć została sfingowana. Sprytny zabieg, który tacy gracze jak Marvel czy DC dziesiątki razy wykorzystywali. Holmes do dzisiaj cieszy się sporą popularnością. o czym świadczą choćby nowe ekranizacje. Czy komiks jest tak dobry, jak książka? Spróbuję to wydedukować.
Co w artykule?
No sh*t, Sherlock!
Gdyby ocenić komiks Sherlock Holmes – Crime Alleys. Pierwsza Sprawa. Tom 1 tylko po okładce wystawiłbym wysoką notę. Front zdobi rysunek ciemnej sylwetki w wilgotnym zaułku. Aż ciśnie się na usta: mroooook! Zaglądam do środka i już tak ciekawie nie jest. Poza obrazami rozgwieżdżonej nocy, przy akompaniamencie bardzo przyjemnych kolorów, ilustracje są nadzwyczaj mdłe. I nie chodzi mi tylko o paletę barw, nie wszystko musi się pstrzyć niczym majtki Supermana, aby było interesujące. Najzwyczajniej w świecie nie ma na co popatrzeć. Dodatkowo kadrowanie uzupełnia linię poprawności, w dynamicznych scenach akcji rysownik przekrzywia tylko nieco perspektywę. Ech.
Sherlock Holmes – Crime Alleys. Pierwsza Sprawa. Tom 1
Jak się dowiadujemy, jest rok 1876, Sherlock nie zamieszkuje Baker Street, nikt nie zna żadnego Doktora Watsona, a sam bohater nie jest jeszcze sławnym detektywem. Cóż zatem porabia? Koleguje się z pewnym inspektorem policji i mieszka z doskonałym skrzypkiem. Pierwszego poniża na każdym kroku, drugiego uwielbia. Czyżby autor coś między wierszami insynuował? Wielki umysł ma swe przebłyski w wyjątkowo złym nawiązywaniu relacji, krytykowaniem Scotland Yardu i butnym zachowaniu.
W chwili, gdy jego współlokator zostaje porwany, przyszły detektyw wychodzi z cienia. Pokazuje jak rozegrać walkę na pięści nie siłą rąk, a celnym i mądrym wyprowadzeniem ciosu. Okazuje się wkrótce, że tytułowa pierwsza sprawa technicznie taką nie jest, bo zarówno policja, jak i szara strefa Sherlocka już zna. I jeszcze jedno, z okładki dowiedzieć się można, że są to czasy młodości Holmesa. I znowu nic bardziej mylnego. Miast nieokiełznanego podrostka, spotykamy dojrzałego, schludnie ubranego mężczyznę z nieco zbytnio rozdmuchanym ego.
Naukę otaczam kultem
Jak wyjawia główny protagonista, nauka jest dla niego bardzo ważna. Co z takim nastawieniem może zrobić średniego kalibru rzezimieszek? Proste, że z pseudonaukowego bełkotu uczynić maszynkę do zarabiania pieniędzy. Zawsze znajdzie się głupek, któremu ładnymi słówkami zaimponujesz, robiąc kaszę z mózgu. Gdy na oczach spocznie mgiełka oszołomienia, oszust wkłada rękę w kieszeń ofiary i wyjmuje z niej pieniądze. Prosty i skuteczny mechanizm, z nauką mający niewiele wspólnego.
Tajemnicę, jaką to piekielną maszynę zbudowano w komiksie Sherlock Holmes – Crime Alleys. Pierwsza Sprawa. Tom 1, pozostawię w ciemnej alei, choć muszę przyznać, że mam ochotę wydobyć wszystko na powierzchnię. Dodam tylko, że intryga zostaje wyjawiona dopiero pod koniec pierwszego zeszytu, ale mimo zastosowania zwrotu akcji, nie mam najmniejszej ochoty na dokończenie historii. Jako zwieńczenie wystarczy mi obraz uzdolnionego muzycznie przyjaciela Sherlocka, z czerwoną kulką w ustach, bardzo podobną do tej, którą znamy z Pulp Fiction.
Sylwester
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.