„We’re the government. You’d be amazed at what we can do.”
– Chase
Czasem zdarza się, że komiks zaskakuje, pomimo nie dawania mu szans na wybicie się powyżej średniej. Wyprowadza z błędu, koryguje poczynione względem niego założenia. Ujawnia świeżość, głębię i polot, których się nie spodziewasz. Lądujesz wraz z nim w publicznym transporcie zbiorowym wyłącznie z zamiarem wypełnienia luki na linii praca – dom, a tu niespodzianka. Zamiast banalnej rozrywki dostajesz coś, czego nie chcesz już odłożyć. Takim komiksem okazał się dla mnie Chase.
Chase, gdzieś ty była?!
Chase należy do mojego ulubionego rodzaju komiksów o superbohaterach, jedynego właściwie mogącego zaskoczyć po przyswojeniu już w życiu pewnej ilości tej kolorowej papki. Mianowicie chodzi o dekonstrukcję archetypu. Rozumiem przez to ugryzienie tematu od innej strony, przyjrzenie się utartym schematom pod innymi kątami, czy przez inne soczewki. Zdaje się, że Alan Moore zrobił to jako pierwszy, zadając magiczne (jak to Alan) pytanie: „who watches the watchmen?” Sporo jest dobrze znanych pozycji, które mógłbym wrzucić do tego dekonstruującego worka: Kick-Ass, Invisibles, Top 10, Planetary, Marvels, Sex, itd. Kompletnie chyba nieznaną, przynajmniej w Polsce, jest za to Chase. Nie chcę być źle zrozumiany, zestawiając ten komiks z co niektórymi klasykami. Chase nie jest arcydziełem, ale jest zadziwiająco solidna. Na tyle solidna, że aż ciężko było mi uwierzyć w jej nieobecność we wszelkiego rodzaju rankingach. Brak też jakichkolwiek wzmianek na jej temat w komiksowych rewirach internetu i zero żądań przekładu na nasz szeleszczący język.
Agentka Chase
Ktoś kojarzy tę postać z pierwszych zeszytów Batgirl z The New 52? A może z Supergirl – komiksu z DC Rebirth, albo z serialu? Pewnie nie bardzo. Cameron Chase jest rządową agentką Wydziału Spraw Nadnaturalnych (Department of Extranormal Operations). Zajmuje się monitorowaniem oraz neutralizowaniem wszelkich zagrożeń dla bezpieczeństwa narodowego, które wiążą się z metaludźmi. Sama ma do owych jednostek stosunek ambiwalentny, z pewnym odchyleniem w stronę niekoniecznie skrywanej nienawiści. Śledzi ich, zbiera na ich temat dane, czasem wręcz poluje. Obdarzona jest wieloma talentami przydatnymi w tej pracy, w szczególności jednym, którego, jak na ironię, nie sposób się nauczyć, trzeba mieć go w genach. Jak na osobę stykającą się w życiu zawodowym z tak niezwykłymi sprawami, wiedzie prywatnie całkiem normalne życie. W jej przypadku nie jest potrzebny pstrokaty strój z maską i peleryną, ani kryjówka pełna gadżetów, więc po pracy marzy po prostu o tym, żeby się wyspać, zamiast ruszać na kolejny patrol po mieście zalanym zbrodnią.
Chase, tzw. powieść graficzna
Tytułowa bohaterka pojawiła się po raz pierwszy w 550 zeszycie Batmana ze stycznia 1998, po czym do końca tamtego roku ukazała się jej solowa, dziewięcioczęściowa miniseria oraz zeszyt specjalny, będący elementem crossovera DC One MIllion. Do wydania zbiorczego z 2011 roku (jedyna wersja jest w miękkiej okładce, bez jakiegokolwiek wstępu, posłowia, czy dodatków à la „making of” – za oceanem też traktują Chase po macoszemu) dorzucono jeszcze szereg historii z „secret files” w tytułach. Te dodatkowe komiksy prezentują różny poziom graficzny i są po prostu deserem, jeśli komuś spodobało się danie główne, drobnymi anegdotkami utrzymującymi klimat. Ich nie oceniam. Wspomniany zaś Batman #550 wraz z miniserią Chase tworzą bardzo spójną i oryginalną opowieść o zwykłej dziewczynie na niezwykłym stanowisku.
Pokaz rzemiosła
Kadrowanie jest niesamowicie zróżnicowane, nie ma tam czegoś takiego jak jednolita kompozycja (jak np. w Watchmenach). Zawsze jest zaprojektowane specjalnie dla konkretnych sytuacji, pełno tam też rozbudowanych ramek i ozdobników. Po prostu płynie się przez fabułę przekazywaną obrazem spod ręki (głównie) J. H. Williamsa III. Kolory są dobierane w sam raz do klimatu poszczególnych scen, często dobrze gra też kontrast. Jeśli jest dołująco i pada deszcz, to czuje się to i w głowie i na skórze. Mimika poszczególnych bohaterów jest bardzo wyrazista i absolutnie nie ma łamigłówek pt. „czyja to twarz?”. Dan Curtis Johnson zaś, scenarzysta, serwuje w zgrabny sposób genezę niechęci Chase do superbohaterów i pozbawione spodziewanej drętwości dialogi. Zręcznie komponuj narrację prowadzoną przez tytułową postać, ale też wielokrotnie przez metateksty, głównie rządowe akta. Łączy epizodyczne historie w logiczną całość, pozwala nam przyjrzeć się scenom z życia agentki i dopowiedzieć sobie resztę.
Dlaczego Chase?
Bo to coś innego, chociaż wcale nie nowego, jedynie zagubionego w popkulturowej zawierusze lat 90. Dowód na to, że komiks superbohaterski może być wciąż terra incognita. Ciekawi odmienne spojrzenie na metaludzi – jak na ciągłe zagrożenie i jeden wielki generator bałaganu. Są oni nieustannie obecni, ale jako tło i bodźce do refleksji. Zgadza się, refleksji podczas lektury komiksu z trykociarzami. Nawet nie będąc chodzącą encyklopedią uniwersum DC można mieć mnóstwo frajdy z nieustannych odwołań do bohaterów, złoczyńców, miejsc, zdarzeń. Wszystko od strony agencji rządowej, która patrzy przez pryzmat rutyniarstwa, zadaniowości i bezpieczeństwa narodowego. Mamy okazję zobaczyć Teen Titans, Suicide Squad, Green Lanterna, Batmana i wielu innych oczami kogoś, kto się z nimi bardziej użera niż dogaduje. Metaludzie w Chase zostają zdesakralizowani, a momentami też ośmieszeni czy oczernieni, i pozbawieni zwyczajowej aury niezwykłości, po czym sprowadzeni do poziomu ludzi ocenianych przez skutki swoich czynów. Równoległe zaś pokazywanie prywatnych perypetii rodzinno-relacyjnych agentki Chase dodaje opowieści sporo realizmu. Najwięcej jednak – jak to w dobrym komiksie – znajduje się pomiędzy kadrami. Nawet finalny zeszyt z DC One Million (wizja świata po roku 85.200) zmusza do dopowiedzenia sobie całego zakończenia. Z prozaicznych zaś powodów – Chase to bardzo niedroga impreza, jak na 352 strony.