Frank Cappa – Strzał w dziesiątkę od Lost in Time
Wydawnictwo Lost in Time znów sięga do magazynów „KO Comics” oraz „Cimoc” — i znów trafia w dziesiątkę. Choć „Hombre„ i „Frank Cappa” mają ze sobą niewiele wspólnego, łączy je jedno: są znakomite. Częściowo kolorowe, częściowo czarno-białe, oferują zróżnicowaną estetykę i ton. Manfred Sommer uruchomił we mnie cały wachlarz emocji — od obrzydzenia wobec wojennego okrucieństwa, po wzruszenie przy bolesnym pożegnaniu.


Kto to jest Frank Cappa?
Frank Cappa to fikcyjna postać, inspirowana legendarnym fotoreporterem wojennym Robertem Cappą — autorem jednej z najsłynniejszych fotografii wojennych, znanej jako „padający żołnierz”, wykonanej podczas hiszpańskiej wojny domowej (1936–1939). Manfred Sommer wysyła swojego bohatera w różne zakątki świata. Nie zawsze jest tam wojna, ale zawsze jest coś, co domaga się obecności świadka. Cappa ma zobaczyć okropność, niesprawiedliwość — i przekazać ją dalej.


Ten gruby tom chwilę czekał na swoją kolej, ale gdy już się za niego zabrałem, nie mogłem się oderwać. Spodziewałem się kilku długich wieczorów z Frankiem Cappą, tymczasem pochłonąłem całość w zaledwie kilka intensywnych sesji. Album oferuje naprawdę dużo — po obszernym, wprowadzającym wstępie następują historie zróżnicowane pod względem narracji i techniki. Poszczególne epizody, publikowane pierwotnie w latach 1981–1988, zostały w spisie treści pogrupowane tematycznie: „W Afryce”, „W Brazylii”, „Welcome” oraz „Viet-Song”, a na koniec dochodzi jeszcze epilog — „Tamtego dnia w Barcelonie”.
Obserwator z ludzką twarzą
Frank Cappa przejmuje rolę narratora w sposób naturalny — w końcu to jego praca: stanąć na pierwszej linii wydarzeń i uchwycić moment migawką aparatu. Z każdą kolejną stroną dziennikarz, początkowo tylko obserwator, staje się jednak coraz bardziej ludzki. Nie bierze udziału w walkach nie dlatego, że jest słabym gryzipiórkiem chowającym się za obiektywem. Gdy trzeba, potrafi pokazać siłę — a nawet wziąć sprawy w swoje ręce. Mimo to w jego spojrzeniu nie znika smutek, nazywany w dialogach „spojrzeniem tygrysa”. Smutnego, ale triumfującego. Choć może jeszcze bardziej pasuje tu metafora rekina słodkowodnego — radzi sobie, bo musiał się przystosować do tych trudnych warunków.


Cappa nie odwraca wzroku. Nawet w sytuacjach, w których większość z nas odruchowo wbiłaby oczy w podłogę — jak wtedy, gdy ojciec pcha wózek z własnym synem, okaleczonym na wojnie, pozbawionym kończyn. Widać, że wszystko, co dotąd zobaczył, zmieniło go na zawsze. Jego spojrzenie pełne jest sceptycyzmu. Przechadza się między rzędami ludzi pochłoniętych rewolucyjnym entuzjazmem, ale dostrzega przede wszystkim krzywdę. Bezsensowną, powtarzalną, niezależną od czasu — bo wojna od lat rani tak samo głęboko.
I może właśnie dlatego, gdy razem z grupą amerykańskich dziennikarzy trafia na ulicę Cong Ly w Sajgonie, nie sięga po aparat. Zamiast tego wyciąga rękę w stronę płonącego mnicha. Zdjęcie robi ktoś inny — to ono przechodzi do historii, ale to Cappa niesie w sobie całą scenę. Doświadczenie, którego nie da się zarejestrować na kliszy, zostawia ślad głębszy niż fotografia. Blizny — nie tylko te fizyczne, po oparzeniach, ale i te w psychice.
Warsztat godny podziwu
Jest też miejsce na kilka spokojniejszych epizodów — ale nawet gdy Sommer opowiada o miłości czy karnawale w Brazylii, albo o powrocie do domu, pozostawia po sobie gorzką nutę. Nie dominuje ona całkowicie, ale nigdy nie znika. Stwierdzenie „najweselsze miasto świata” ilustrowane jest kadrem płaczącej dziewczyny stojącej na krawędzi gzymsu przy pomniku Chrystusa — za chwilę ma popełnić samobójstwo. Powrót w znajome miejsca niesie za sobą rozczarowanie i dobrze mi znaną refleksję: magia tego miejsca bezpowrotnie uleciała. A razem z nią wracają sprawy, które wydawały się zagrzebane na zawsze.


Ten album to hołd zarówno dla postaci, jak i dla samego artysty. W środku znajdziecie nie tylko komiksy, ale także wstępy, szkice i projekty plansz. W publikacji tego typu spokojnie można było zawrzeć niedokończony epizod o Afganistanie — bo tu chodzi przede wszystkim o podziw dla warsztatu Sommera. A naprawdę jest co podziwiać, także jeśli chodzi o różnorodność środków wyrazu.
Kreska bywa drobiazgowa, jak choćby w scenach na afrykańskiej sawannie, ale też bardziej umowna — na przykład w ulewnych, dusznych kadrach z dżungli w Nikaragui. Podczas karnawału czy pobytu w Bahii w naturalny sposób pojawiają się malownicze kolory. Czasem znikają ramki kadrów, co nadaje narracji większej swobody. Długość epizodów i liczba kadrów nie są ściśle określone — komiks pozwala sobie na tempo, którego potrzebuje, by fabuła mogła w pełni wybrzmieć.
„Frank Cappa” to poziom, który osiągają nieliczni. Sommer z niezwykłą precyzją waży wszystkie składowe swoich opowieści, by poruszyć czytelnika do głębi. Choć nie brakuje tu humoru — często osobliwego, wręcz sarkastycznego (jak w epizodzie z sierżantem, który raz traci głowę z powodu temperamentu, a raz… dosłownie) — to jednak nie przebija on mgiełki zadumy, jaka unosi się nad całością i pozostaje z czytelnikiem długo po przewróceniu ostatniej strony.
Scenarzysta: Manfred Sommer
Ilustrator: Manfred Sommer
Tłumacz: Jakub Jankowski
Wydawca: Lost in Time
Format: 210×290 mm
Liczba stron: 368
Oprawa: Twarda
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo