Gore Cop. 1 – wielki przypał na VHS-ie
Gore Cop. 1 to komiks dziejący się w uniwersum 90s forever, które to powstało w umyśle Jana Kabacińskiego, zapewne z tęsknoty za czasami młodości. Sam dorastałem w latach 90., więc momentalnie stajemy się braćmi duszy. Bandana na głowę, do kaseciaka jakiś hałaśliwy szajs i jazda, bo 32 strony same się nie przeczytają (chociaż jak zobaczycie, jest pewien myk).
Co w artykule?
90s forever
Pamiętam, jak Jan Kabaciński startował ze swoją inicjatywą i bynajmniej nie było to w latach 90. Pierwszy zeszyt 90s forever pojawił się nieśmiało elektronicznie (więcej tu – klik), od tego czasu powstało kilka numerów, w tym przynajmniej jeden special. No i w tym roku dostaliśmy Gore Cop. 1 sygnowany przez wydawnictwo Timof. Edycyjnie, pełna profeska. Gruby, kredowy papier, lśniący niczym wypolerowane glany, choć pachnie jednak trochę inaczej.
Bloody Gore
Styl Jana Kabacińskiego ewoluował, widać, że artysta się rozwija i wie, czego chce, a chce, aby było mocno. Krecha jest gruba, kolorów niewiele, głównie czerń i czerwień (bo inaczej rzeki krwi wylać by się nie udało), wspierane przez biel i taki trochę szary (jakbyście zapytali o odpowiednik w męskich kolorach, to bym powiedział, że ch*jowy).
VHS – gimby nie znajo
To, co mnie jednak najbardziej szokuje, to fakt, że Gore Cop. 1 jest po angielsku. Zasadniczo to opanowałem z 30% słownictwa, więc z czytaniem nie mam raczej problemów, ale dwa razy przetrzepałem ten zeszycik i przychodziły mi tylko głowy trzy litery i pytajnik. WTF? Wtedy mi się przypomniało, że autor pisał mi, że na stronie komiksu (link – tutaj) jest plik z lektorem.
No i przyznam, że w ten sposób zabawa jest z dwa razy lepsza (jak i nie trzy). Po pierwsze, bo przypomina mi te wszystkie piękne chwile, gdy walcowało się na pirackich kasetach filmy, w których Jean-Claude Van Damme okładał jakichś typów, albo jak biegałem do pobliskiej wypożyczalni urządzonej u kogoś w domu, w którym pachniało nieziemsko. Po drugie, polska wersja jednak trochę się różni, od tego, co się znalazło w dymkach, jest pełniejsza i bardziej zrozumiała.
Jazda na całego
Tylko, co tu rozumieć. Nie do końca jestem pewny, czy ten komiks ma fabułę i czy jej w ogóle potrzebuje. Chodzi tu o porządną napierdzielankę, postacie, które powstały podczas nieudanego eksperymentu, w którym skrzyżowano Łukasza Kowalczuka z Robem Leifeldem, prują do siebie z różnych pukawek, ewentualnie dochodzi do rękoczynów, lub sprawdzania, czy starożytna, japońska broń jeszcze do czegoś się nadaje.
Pewnie macie rację, że idealizuje się czasy młodości, mimo że teraz jest dużo lepiej, komiksów jest w bród i trzeba przebierać, bo nie da się wszystkiego kupić i/lub przeczytać. Niemniej fajnie, że jest taki Gore Cop 1, który gra w nieczystą grę, uderzając w tony melancholii, ale przyjemnie cieszy oko, nawiązując do ery, w której wybuchły mocno nasycone kolory, bębenki rozrywała zbyt głośna muzyka, trzeba było mrużyć oczy przed atakiem przejaskrawionych obrazów, a brutalność bawiła jak nigdy wcześniej i nigdy potem. Po przeczytaniu Gore Cop 1 aż mam ochotę kupić sobie szeleścik, chociaż nigdy nie miałem.
Gratki dla Jana Kabacińskiego, że ciągnie ten wózek, chociaż tym razem zabrakło stron klubowych. Dlaczego ja się pytam? Drugi zeszyt prawie gotowy, a niech mnie. Chętnie go przeczytam. Może nadal nie będę wiedział, o co w tym chodzi, ale zupełnie nie będzie mnie to obchodzić i znowu ubawię się doskonale.
Scenarzysta: Jan Kabaciński
Ilustrator: Jan Kabaciński
Wydawnictwo: Timof
Seria: Gore Cop
Format: 148×210 mm
Liczba stron: 32
Oprawa :miękka
Druk: kolor