Mój nowojorski maraton
Często narzekam na mnogość swoich zainteresowań, bo niby jest to fajne, ale nie pozwala mi skupić się na jednej rzeczy na poważnie. Skaczę z kwiatka na kwiatek, zamiast skoncentrować się na jednej, tak jak robią to mistrzowie. To postawienie na jedną kartę pozwala im wspięcie się na szczyt, osiągnąć arcypoziom, pokonać wszystkich innych. Tymczasem mi pozostaje etykieta „całkiem niezły” w tych dyscyplinach, w których uczestniczę. Niczego sobie opanowałem grę na gitarze, radzę sobie z prowadzeniem bloga, przebiegłem maraton poniżej czterech godzin. Do elity długa droga, dlatego cieszę się, gdy moje pasje schodzą się w jednym miejscu (albo choć część z nich). Tak jest w przypadku komiksu Mój nowojorski maraton, ostatniej pozycji w katalogu Wydawnictwa Marginesy.
Ci, którzy sportem za bardzo się nie interesują, mogą kojarzyć maraton tylko z zablokowaniem miasta na cały dzień, raz w roku. No, chyba że mieszkasz w Warszawie, to wtedy dwa razy w roku. Gdy sięgnie się do korzeni tej dyscypliny, dotrze się do wydarzeń historycznych. W 490 r.p.n.e. Grecy pobili Persów pod Maratonem, a Ci w chęci odwetu postanowili zemścić się na mieszkańcach Aten, pozostających bez obrony. Wrogie wojsko wsiadło na okręty i ruszyło na północ. Widząc to, Europejczycy chwycili oręż i pobiegli bronić swojego miasta… i dobiegli równo z wrogą flotą. W pierwszych igrzyskach organizowano bieg maratoński na dystansie 40 km, mimo że odległość między Maratonem a Atenami to zaledwie 37 km. To jednak też uległo zmianie, gdy rozgrywano igrzyska w Londynie, a król Edward VII chciał, aby bieg skończył się przy jego trybunie.
Bieg na dystansie 42,195 km
W olimpiadzie mogą wziąć udział tylko najlepsi z najlepszych sportowców. Sprawa ma się inaczej w przypadku maratonów ulicznych. Te organizowane są już od ponad 100 lat (pierwszy był w Bostonie). Podobnych jest mnóstwo, w samej Warszawie są aż dwie okazje w roku, aby wziąć udział w takiej gonitwie. Czym różni się maraton od biegów na krótszych dystansach? Czemu się mówi, że wszystkiego, czego chcesz się dowiedzieć o sobie, dowiesz się na 30 km królewskiego dystansu? Tu do pokonania całego dystansu potrzebne jest coś więcej niż przygotowanie fizyczne. Walka toczy się jeszcze na kilku płaszczyznach. Potrzebna jest jeszcze strategia dotycząca odżywiania i tempa. Sam preferuję rozgrywkę negatywną, zaczynam wolno, później zaś przyśpieszam. Trzeba dostarczać organizmowi kalorie, nie za późno, nie za prędko. Jest jeszcze przygotowanie psychiczne, głowa odgrywa bardzo ważną rolę. Czasem to tylko wewnętrzny głos pozwala biec dalej, bo sił już dawno brakuje.
Mój nowojorski maraton
W tym miejscu podobnie jak Sébastien Samson mógłbym zamieścić swoje przeżycia dotyczące przebiegnięcia pierwszego maratonu. Obok komiksu Mój nowojorski maraton dałoby radę postawić jeszcze kilka biograficznych opowieści biegaczy amatorów. Bez trudu wyłowić by można punkty wspólne. Bieganie zmienia wiele w życiu szczurków biurowych, ustanawia nową politykę w organizmie. Do będącego w letargu ciała zostaje wpuszczony przewiew niczym do zatęchłej piwnicy świeża bryza. Gdy stan zaczyna się stabilizować, przychodzi decyzja o zmierzeniu się z maratonem.
Przed biegaczem amatorem czas długich przygotowań pozwalający dać przedsmak królewskiego biegu. Lecz do czasu startu nikt nie wie, co go podczas maratonu czeka. Po drodze okazuje się, że sport to nie takie zdrowie, jak się ogólnie mawia. Zaczynasz poznawać takie pojęcia jak stopa pronująca, czy rozcięgno. Pojawiają się pierwsze kontuzje, z którymi trzeba sobie jakoś radzić. Treningi stają się częścią twojego życia, ważniejszą niż sam udział w zorganizowanym biegu. Sébastien zauważa jednak bardzo ważną rzecz. Gdyby nie widmo startu, gdyby nie zaklepany termin biegu, czy zmusiłbyś się, aby biegać w deszcz, czy po pracy albo gdyby zwyczajnie Ci się nie chciało?
Komiks Samsona pokazuje drogę do biegu, środki, okoliczności, które większość z biegaczy zna. Zwłaszcza tych amatorskich. Poznać więc można trochę ten świat. Polecam tę pozycję tym, którzy denerwują się, gdy stoją w korkach. Na stronach komiksu bez trudu można poczuć skrajne emocje towarzyszące biegaczom. Emocje, które wzbudzają we mnie wspomnienia ze startów, w których brałem udział. Opowieść Sébastiena pozwala mi też zrozumieć, że każdy z nas jest inny, ma swoje przekonania i filozofię. Jednak tego jednego dnia, do którego wiodła nas niekończąca się ścieżka wykańczających treningów, jesteśmy częścią czegoś większego. Czegoś, co nas jednoczy i ze sobą zespala. Czegoś, co gwarantuje niezapomniane przeżycia i wspomnienia. A co z innymi, czy znajdą coś dla siebie w komiksie Mój nowojorski maraton? Jestem przekonany, że tak. Życie pisze wspaniałe scenariusze, pełne zwrotów akcji, wykwintnego poczucia humoru i wyszukanych żartów. Sam zaś odkładam komiks z nadzieją, że kiedyś osobiście stawię się na starcie w Wielkim Jabłku.
Sylwester