WKKM 57 – Thunderbolts – Wiara w potwory
Tuż po wojnie
Dlaczego recenzję Thunderbolts zaczynam od wspominania Civil War? Ano to właśnie wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tą grupą. Przed wojną niemal zupełnie się nimi nie interesowałem – wykorzystanie przez frakcję rządową bandy złoczyńców sprawiło, że siłą rzeczy zajrzałem do tej serii i zostałem z nią na dobrych kilkanaście zeszytów. Kilka z nich trafiło właśnie do najnowszego albumu WKKM – Wiara w potwory.
Wydarzenia opisane w komiksie rozgrywają się już po zakończeniu wojny domowej, ale jeszcze przed Secret Invasion, stąd też Tony Stark jest naczelnikiem S.H.I.E.L.D, a Norman Osborn rozpoczyna swoją przygodę z „superbohaterstwem” od przejęcia dowództwa nad grupą Thunderbolts. Co jak co, ale trzeba przyznać, że jest on idealnym kandydatem na to stanowisko, bo zapanować nad taką grupą świrów mógłby tylko jeden z nich. Wystarczy popatrzeć na skład zespołu… Moonstone, Venom (Mac Gargan), Bullseye, Penance, a to nawet nie wszyscy. Krótko mówiąc, istna mieszanka wybuchowa.
W imię ustawy
Głównym zadaniem Thunderbolts jest chwytanie bohaterów, którzy nie zarejestrowali swojej „działalności”. W czasach, kiedy Avengers bawią się w tworzenie Inicjatywy 50 Stanów, to właśnie grupa Osborna zaczyna coraz bardziej brylować, zwłaszcza że niedoszli herosi starają się działać pod publikę, a dodatkowo wspierani są przez odpowiednią kampanię medialną.
Kolorowa szajka
Jak łatwo się domyślić, grupa taka ja Thunderbolts nie może stanowić monolitu. Komiksowi złoczyńcy od zarania dziejów mają to do siebie, że współpraca idzie im jak krew z nosa. Tak jest również w tym przypadku. Zespół Osborna to grupa solowych graczy, którzy bez chwili wahania wbiliby nóż w plecy kompana, stąd też znajdziemy tu takie typowe motywy jak spiski, zdrady i walkę o władzę. Praktycznie na każdym kroku coś się dzieje i nie ma chwili na postój. Co ciekawe, bardzo dużą część całej historii stanowią tutaj, zazwyczaj prowadzone w cztery oczy w bazie / biurze, rozmowy poszczególnych członków grupy, ale w żaden sposób nie prowadzi to do faktu, by komiks był przegadany. Myślę, że wynika to w dużej mierze z siły szaleństwa poszczególnych postaci i ze sposobu pisania Ellisa.
Oprawa graficzna tego tomu stoi na dobrym, miejscami bardzo dobrym poziomie. Thunderbolts to solidnie narysowany i pokolorowany mroczny, pełen przemocy komiks. Jednak to nie ze względu na rysunki zapada w pamięć. Tak naprawdę, poza Normanem „Tommy Lee Jonesem” Osbornem i wspomnianą wyżej planszą reklamową, nie zapamiętam na dłużej raczej nic. Nie zrozumcie mnie jednak źle, Wiara w potwory to dobra marvelowa robota i wolę dużo bardziej taki rysunek niż zbędne eksperymentowanie. Mike Deodato zrobił to, co do niego należało i – z należytą dbałością o detale – tknął życie w dobry scenariusz i jeszcze mocniej podkreślił ładunek emocji w nim zawarty. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to niektóre pozy zajmowane przez jego postacie. Zwłaszcza jeśli chodzi o nogi. Spójrzcie jak Bullseye okalecza Flaga. Zawiało baletem.
Jak wspominałem wcześniej, Thunderbolts czytałem już kilka lat temu. Mimo to, ponowna lektura tego tomu przyniosła mi dużo frajdy. Raz jeszcze Ellisowi udało się mnie kupić i chociaż może nie wpiszę Thunderbolts na listę moich ulubionych komiksów, to ten album mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, komu podobało się Civil War, bo to bardzo dobrze napisany ciąg dalszy…
Mariusz Basaj
PS. Tomy Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela (zarówno aktualne, jak i archiwalne) możecie kupić w sklepie geekzone.com.pl.