Marzi – Dzieci i ryby głosu nie mają
Kiedy byłem dzieckiem, chodziła za mną myśl o byciu dorosłym. Znacie to paskudztwo? Kroczy za Tobą krok w krok i nie pozwala cieszyć się dzieciństwem. Pokazuje Ci swoim wstrętnym paluchem, ile rzeczy jest do zmienienia, ale jeszcze nie tu, nie teraz. Przyjdzie na to czas, jak dorośniesz, jak założysz swoją rodzinę. Wtedy, gdy sam będziesz ojcem, wtedy będziesz mieć szansę na to, aby nie popełniać błędów swojego taty. Ostatnio mój młodszy, dziewięcioletni syn powiedział mi, że chciałby być już dorosły. Synku, czy chodzi za tobą ten śmierdzący ślimak, którego znam aż nadto dobrze? Aplikuję antidotum, tak niedawno wznowione przez Egmont. Lekarstwo w twardej okładce, z którego spoziera mała, ruda dziewczynka o trochę dziwacznym imieniu – Marzi.
Marzi, a właściwie Marzena Sowa, przed lekturą zupełnie obca mi Polka, po kilku wieczorach jest mi całkiem bliska. Łącząca nas linia pokoleniowa, widoczna w czasach, gdy wybuchł stan wojenny. Rudowłosa dziewczynka miała wtedy 2,5 roku, ja miałem trzy tygodnie. Opowieść autorki, jak już się domyślacie, sięga początku lat 80-tych. Stajemy obok Marzeny, poznajemy jej rodzinę, rozglądamy się po betonowym lesie w Stalowej Woli i możemy oglądać kruszącego się kolosa, padającego na kolana. Ten kolos to komunizm, który za chwilę ma upaść. W komiksie Marzi znajdziemy mnóstwo faktów z tego okresu, od historycznych, takich jak wybuch elektrowni w Czarnobylu, czy wizyty Jana Pawła II, do obyczajowych, w stylu strategii stania w kolejce. Całość jest zanurzona we wspomnieniach dziewczyny, pokazując wydarzenia z perspektywy kilkuletniego dziecka. Czas zabawy, niejednokrotnie przecinany był niewidzialnymi wstążkami strachu.
Mam na imię Marzi
Specjalistą od dokumentowania wydarzeń został Sylvain Savoia, francuski autor komiksowy, wcześniej… bliżej mi nieznany. Można kręcić nosem, zaraz, zaraz. Tu Polska lat 80-tych, a tu taki mało polski rysownik? Po lekturze obecność obcokrajowca nie razi, we wspomnieniach Marzi spotykamy często francuzów: a to ciotka mieszkająca w Paryżu, a to dziwaczna sąsiadka kryjąca się za zasłonami w domku na wsi. Obecność Sylvaina jest zatem w pełni uzasadniona i pasująca do całości. Inną kwestią jest twórczość artysty. Przeszkadzać może dosyć prosty, kreskówkowy styl. Czy rysunki są brzydkie? Nie, stanowczo nie! No przecież (!), czy w czasach dzieciństwa wszystko nie było prostsze? Być może w kilku miejscach rysownik mógłby się bardziej przygotować. W końcu z większością miejsc i przedmiotów francuz mógł się zwyczajnie wcześniej nie zetknąć. Toć to przecież nie problem, aby sprawdzić w internecie, jak wygląda karp, albo jak wyglądała flaszka Żytniej. Gdzie indziej bez problemu odnajdywałem rzeczy z moich własnych wspomnień, takich jak zapałki Black Cat.
Tyle o technicznych sprawach, bo to rzecz nie najważniejsza, choć niedoskonałości w tej warstwie potrafią popsuć przeżywanie komiksu. Marzena Sowa, snując niespieszne, krótkie opowiadania, sięga ot tak, niby od niechcenia, do myśli tych najbardziej skrytych. Tajemnic, które być może pierwszy raz ujrzały światło dzienne. Z jednej strony są to ot, takie sobie psoty, podkradanie papierosów, potajemne kąpiele w rzece, czy wciskanie dzwonków na klatce schodowej. Z drugiej zaś strony, Marzi zdradza swoje największe lęki z dzieciństwa. Niektóre bezpośrednio wynikają z epoki, jak chociażby strach, czy tato wróci cało z huty, podczas gdy pracownicy strajkują. Gdzie indziej przez przypadek zdejmuje niewłaściwą książkę z domowej biblioteczki. Niespodziewanie dochodzimy do najpoważniejszych problemów. Napięć, jakie występują wewnątrz rodziny.
Kiedyś było lepiej
Nieodgadnioną tajemnicą jest dla mnie, czemu znaleźć można jeszcze jednostki, które tęsknią za komuną. Tak, każdy miał pracę, nieważne jak bezsensowną, ale miał. Z tamtych czasów razi fakt, że niczego nie można było dostać, ale wódka była. Z bardzo prostego powodu. Pijany naród łatwiej jest ujarzmić, łatwiej opanować. Pamiętacie takie imieniny, na których alkohol lał się strumieniami, chmura z dymów papierosów opadała pod koniec imprezy, sprowadzając awantury? Ucieczka w procenty to była realna opcja oderwania się od szarej rzeczywistości. U Marzi było trochę inaczej, choć jej tata też nie stronił od polskiej żytniej. To raczej mama złościła się o brak apetytu. Takie drobnostki często przechylają czarę goryczy, do której w tamtych czasach wpadało bardzo wiele. Dzieci, jak to dzieci, też swoją porcję zbierały, ale ich nikt się nie pytał o to, jak to wszystko przeżywają, jak cierpią. Dlatego, że Dzieci i ryby głosu nie mają.
Pamiętam, jak mój ojciec kończył czterdzieści lat. W szesnastoletniej głowie kłębiły się myśli, z których prześwitywało, jak już stary jest mój tato. Podczas spotkania rodzinnego, jego (starsza) siostra spytała się go, jak to jest mieć te cztery dyszki na karku. On z uśmiechem odparł, że nadal czuje się młodo. Wtedy wydawało mi się to potwornie nierealne. Jak to tak? Gdzie ta dorosłość? Dzisiaj, gdy taki wiek podpełza i do mnie, zdaje się, że zaczynam rozumieć. Z wszystkich sił staram się, aby moje dzieci nie miały do mnie pretensji o to, jak ich wychowuję. Nie zawsze jest łatwo. Czy mi się uda? Okaże się, jak swe koło przetoczy czas.
Sylwester
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarzu do recenzji.