Toppi. Kolekcja. Tom 5. Kolebka życia
Każdy album z pracami tego włoskiego mistrza urodzonego w Mediolanie to dla mnie ogromna przyjemność. Uczta dla oka i balsam dla ducha. Co prawda wydawnictwo Lost in Time zrobiło lekką roszadę, bo Toppi. Kolekcja. Tom 5. Kolebka życia w oryginale jest tomem czwartym, ale nie ma to żadnego zdarzenia. Każdy tom można czytać oddzielnie, na każdy tom warto czekać, bo jest to ścisła czołówka światowego komiksu.
Co w artykule?
Komiksowe podróże po świecie
Gdzie tym razem zabiera nas Włoch? Patrząc na okładkę i mając w pamięci film z Angeliną Jolie, jako Larą Croft od razu przychodzi do głowy Afryka. I to jest bardzo dobry trop, choć Toppi zabiera nas jeszcze do Australii i na niezanotowaną na żadnej mapie wyspę gdzieś na południowym Pacyfiku. Tu, czy gdzie indziej odkrywamy krainy dzikie, splamione tzw. cywilizacją tylko kilkoma krwawymi plamkami. Biały człowiek rozlazł się na cały świat, rzucając swój smolisty cień śmierdzący krwią nawet na krańcu świata. Niemniej natura ma swoje drogi, by pozbyć się nawet takiego zagrożenia.
Toppi. Kolekcja. Tom 5. Kolebka życia zawiera pięć opowieści, z czego najstarsza jest z 1976, a najnowsza z 2011 roku. Szczegół, który nie ma żadnego znaczenia, bo wszystkie plansze wykonane są na takim samym, wysokim poziomie artyzmu. Gdyby zakryć powyższą informację, bardzo trudno byłoby się domyślić, że poszczególne epizody nie zostały stworzone w jednym czasie specjalnie do tego albumu.
Niepowiązane ze sobą historie
Właściwie poszczególne opowieści nie są bezpośrednio powiązane fabularnie, choć zarówno w Przypadku Kokombo, jak i w Bwumo, mój synu pojawia się postać zdziwaczałego, zasypanego archiwami kierownika sklepu z antykami. Jest to też całkiem niezły trop do odcyfrowania zawartości tego tomu. Wraz ze skrzypnięciem okładki otwiera się przed czytelnikiem pomieszczenie z zakurzonymi dziwnymi, starymi, może nawet magicznymi przedmiotami z innego kontynentu. Czasem dającymi wielką moc, ale często ich użycie ma swoją cenę. I to bardzo wysoką. Za rupieć, który będzie zbierał kurz na czyimś kominku, ktoś mógł przypłacić życiem. Ślad podróży został zaznaczony nie tylko węglem, ale i krwią.
Nie brakuje też starej, dobrej, kolonialnej zabawy w afrykańskie safari. Zabijanie bez namysłu, dla rozrywki, z nudów, z żądzy krwi. Pozostawianie truchła, tam, gdzie padła zwierzyna na pastwę padlinożercom kontrastowane jest pozyskiwaniem pożywienia, uszczknięcia, choć kawałka skóry w celu budowy broni. Z wielką czcią i oddaniem pokłonu monumentalnym stworzeniu. A hipopotamy, nosorożce, czy słonie wyglądają u Toppiego tak wspaniale, że aż wywołują oniemienie.
Czy to mogłoby wyglądać lepiej?
John Jennings totalnie ma rację. Patrząc na plansze w wykonaniu włoskiego mistrza, trudno sobie wyobrazić, że mogłyby wyglądać inaczej. Toppi z każdą stroną sięgał ilustracyjnego absolutu. Tylko takiemu geniuszowi jesteśmy w stanie wybaczyć, że kadruje w ten sposób, że postacie są ledwo widoczne, a na pierwszym planie widać tylko stos porozrzucanych w nieładzie kamieni. Dlaczego? Bo wszystkie kreski wijące się w różnych kierunkach, niczym w roślinnym gąszczu tworzą strukturę, która czaruje oko. Sprawia wrażenie wykwintnego ornamentu, ale jest też znakiem rozpoznawczym. Równie dobrze Toppi mógł nie podpisywać swoich prac, sposób wykonania mówił sam za siebie.
Toppi. Kolekcja. Tom 5. Kolebka życia to album w większości czarno-biały. Co prawda na początku czytelnika atakuje kilka grafik wykonanych w kolorze. Po wstępniaku do pracy zaprzęgany jest tylko tusz. I choć lubię oba style wykonania tego mistrza, to trzeba przyznać, że czerni i bieli kunsztu nie brakuje, a nawet jest go więcej, bo struktury są bardziej szczegółowe. Artyzm tym bardziej skapuje z każdej strony. Toppi często prowadzi narrację dużymi ilustracjami, ale dba o sekwencje. Nie odnosi się wrażenia picture-booka, wręcz przeciwnie. Autor buduje napięcie i stawia czytelnika w centrum niebezpiecznych sytuacji, choćby w scenie polowania na niebezpiecznego nosorożca, której nerwowość eksploduje w momencie, w którym okazuje się, że strzelba nie została nabita.
Włochów nie trzeba przekonywać, że komiksy to sztuka. Byłem ostatnio w pobliskim Mediolanowi Bergamo, sklep z komiksami zrobił na mnie niemałe wrażenie. Wypasione wydania albumów Gipiego, czy Dona Rosy, to tam normalka. Czy możliwe jest uświadomienie Polakom, czym jest sekwencyjna sztuka? Toppi. Kolekcja ma dużą szansę na dokonanie tego niemalże niemożliwego czynu.
Scenarzysta: Sergio Toppi
Ilustrator: Sergio Toppi
Tłumacz: Marta Duda-Gryc
Wydawnictwo: Lost in Time
Seria: Toppi. Kolekcja
Format: 240×320 mm
Liczba stron: 156
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: czarno-biały