Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom 1
Chyba tak po prostu czasem bywa. Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom 1 to komiks, który przeleżał u mnie szmat czasu. Mam drugie wydanie, obecnie w sprzedaży jest trzecie, raczej nieróżniące się zbyt wiele. Ot, był w dobrej cenie na regale z przeceną w jednym z hipermarketów (serio!). Wrzuciłem do koszyka bezrefleksyjnie, postawiłem na półce i sobie tak czekał, choć oczywiście wiedziałem, że jest to kawał świetnego komiksu.
Mistrzowie komiksu
Egmont wydaję Ligę Niezwykłych Dżentelmenów w linii wydawniczej Mistrzowie Komiksu, Alan Moore, alchemik opowieści sekwencyjnych bardziej niż wymaga kultura, na taki tytuł sobie zasłużył. Czytałem kiedyś drugi tom, baaaaaardzooooo dawno temu, pożyczony od znajomego, który twierdził, że w zasadzie każdą serię można przeczytać w dowolnej kolejności, wiedziony chyba na przedmieścia krain absurdu przez niechronologiczne scenariusze Quentina Tarantino.
Choć drugi tom omawianej serii zawiera fabułę, która broni się sama, to po zapoznaniu się z jedynką dochodzę do wniosku, że warto jednak tę serię czytać po kolei, a potem przeczytać jeszcze raz. W pierwszym albumie znajdziecie genezę drużyny i ich pierwszą przygodę. Znowu, jeśli zna się dwójkę, to trafiają w czytelnika podsuwane co chwile zapowiedzi, tego, co się będzie dziać dalej, choć pewnie po to, by zaciekawić, bo nikt nie mówi wprost, jakie to dziwne wydarzenia dzieją się na Marsie.
Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Tom 1 to bomba dla każdego, kto chciałby przeczytać bardzo dobry komiks, albo przekonać siebie, lub kogoś, że w tym medium są takie tytuły, których nijak nie da się określić wesołymi historyjkami z obrazkami, z których cieszyć się będą tylko dzieci. Tylko dla dorosłych, mocno, momentami nawet bardzo i z wycieczkami po narkotycznych wizjach.
W oparach opium
Większość pierwszego tomu przyswoiłem dość łatwo, choć wartką akcję lekko utrudniają kwestie wypowiadane w obcych językach (francuski, arabski, chiński), a translator w telefonie słabo sobie z nimi radzi. Ewentualnie można to traktować, jako kwestie niezrozumiałe, wypowiedziane przez cudzoziemców i wnioskować znaczenie z kontekstu. Druga rzecz działająca jako hamulec to nawiązania do literatury, bo Liga Niezwykłych Dżentelmenów to taka drużyna niezwykłych postaci, która została wyciągnięta z książek. W zasadzie można przyjąć to jako definicję i dalej nie wiercić, doktora Jekylla większość śmiertelników kojarzy, tak samo jak Griffina, Niewidzialnego Człowieka. Trochę gorzej jest z Allanem Qutermainem, ale poza tym, że jest to łowca przygód i podróżnik nie trzeba więcej wiedzieć. Warto jednak (jeśli się nie wie) sprawdzić czyją żoną była Wilhelmina Murray, bo to zmienia sposób patrzenia na tę postać.
Do pieca daje około 20-stronicowe opowiadanie Allan i rozdarta zasłona, które jest uzupełnieniem właściwej części komiksu. W dodatkowej opowieści Moore sporządził gęstą miksturę z magii, legend i podróż w czasie, których falą nośną jest narkotyczna wizja. Zresztą już wcześniej można zobaczyć Allana Quatermaina jako przeżarty opium wrak człowieka. W chronologii co prawda to opowiadanie należałoby umiejscowić przed treścią komiksu, ale znowu w ten sposób dostaje się dodatkową frajdę z nawiązań do znanych już scen i wyjaśnienie, czemu Wilhelmina znalazła Allana w takim, a nie innym stanie.
To nie jest nic miłego patrzeć na wyciąganie z kanału jednej z głównych postaci, zwłaszcza że przy okazji panna Murray pakuje się w tarapaty, które kończą się próbą gwałtu. Postacie, które spotykamy, są twarde, zdeprawowane, uciekające od świateł cywilizowanego świata. Niezwykłe zdolności bohaterów wykorzystywane są w sposób wzbudzający niesmak jak choćby w epizodzie z katolicką szkołą dla dziewcząt nawiedzanych rzekomo przez świętego ducha. Wśród zgnilizny powstaje tajemna rządowa komórka, którą twardą ręką dowodzi Wilhelmina Murray, a udaje jej się ujarzmić nawet Hawleya Griffina. No, prawie, bo i tak zdarzają mu się wybryki, jak choćby ten z policyjnym mundurem.
Sekwencyjna doskonałość
Lekkości dodają scenki, z dość osobliwym, sytuacyjnym, aby nie powiedzieć angielskim humorem. Nie wiem, może nie powinienem się śmiać przy tym komiksie, niektóre z plansz czytałem po kilka razy, za każdym razem wybuchając śmiechem. Może dlatego, że wszystko w nich gra, począwszy od skrupulatnego kadrowania po sześć, lub dziewięć kratek na planszę, pozostawienie narracji grafikom, mimika postaci, aż do wykonania finiszu dialogiem.
Mam tu na myśli dwie scenki. W pierwszej Allan Quatermain ma pilnować panny Murray, wystawionej jako przynętę, a kończy z Laudanum w ręku, twierdząc, że odwrócił na chwilę wzrok (nie da się nie uśmiechnąć, gdy patrzy się na twarze Quatermaina i Dupina). W drugiej Quatermain z Jekyllem pakują się do siedziby chińskiego gangu, ściemniając o zapłacie. Gdy kłamstwo wychodzi na wierzch, Hyde walczy o wypuszczenie na zewnątrz, Allan tak manipuluje faktami opowieści, sugerując, że doktor zażył trefne opium, za które chcieliby zwrot pieniędzy.
Kevin O’Neill robi tu świetną robotę, ubiera wiktoriański świat w szaty retro-technologii. Jego kreska jest cieniusieńka, dzięki czemu może popisywać się szczegółowością. Wykorzystuje sekwencje do rozgrywania scenek na mistrzowskim poziomie i daje ognia w stronicowych splashach, tak że aż opada szczęka. Całość doprawiona jest prasową narracją skierowaną bezpośrednio do czytelnika, a opowiadanie jest podane w sposób przypominający historie publikowane w komiksach w latach 40 i 50, aby zaoszczędzić na kosztach dystrybucji.
Podsumowując. Rzeczywiście trzeba poznać ten komiks, jeśli kocha się obrazkowe historyjki. Brudna opowieść, z wrogiem ukrytym pod samym nosem, na oczach wszystkich, z zaszytą krytyką kolonializmu, z wplecionymi nawiązaniami do literatury. Jak najbardziej, rzecz do wielokrotnego czytania i studiowania, ale dająca też frajdę przy jednorazowej przejażdżce.
Scenarzysta: Alan Moore
Ilustrator: Kevin O’Neill
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Liga Niezwykłych Dżentelmenów
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 192
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor