Czerwona róża – kobieca twarz socjalizmu XX wieku
Zacznę z grubej rury. To najtrudniejsza recenzja, jaką przyszło mi napisać. Miałam do niej kilka podejść. Bałam się. Tak po prostu, po ludzku się bałam. Że coś chlapnę i ktoś (całkiem słusznie) zarzuci mi ignorancję polityczną. Moja wiedza o socjalizmie nie wykracza raczej ponad przeciętną, a tu mam się zmierzyć z biografią Róży Luksemburg – kobiecej twarzy socjalizmu XX wieku.
A jak to się zaczęło
Jest rok 1871, we Francji komuna paryska żąda wolności, równości i braterstwa, a w Zamościu, w żydowskiej rodzinie, przychodzi na świat mała Rozalia Luxemburg. Od początku daje do wiwatu, kiedy coś dzieje się nie po jej myśli. Róża od maleńkości ma zapędy feministyczne. Nie może pogodzić się z patriarchatem, sprowadzeniem kobiety do roli reproduktorki i własności ojca, a potem męża. Do ograniczeń, jakie nakładało się wówczas na kobiety, dochodzą te, które obowiązywały Żydów. To nie był łatwy start w życie, kiedy z większością reguł i zasad nie potrafiła się zgodzić, a co dopiero podporządkować. W tajemnicy przed matką oddaje się lekturze literatury wywrotowej, a jednym z jej manifestów sprzeciwu wobec narzucanej kobietom roli jest ścięcie włosów. Niby nic, a jednak to był bardzo znaczący gest.
Potem było już tylko ciekawiej
Róża opuszcza Polskę, by studiować w Szwajcarii, a potem całkowicie poświęcić się działalności na rzecz socjalizmu. Zdobywa doktorat, co w tamtych czasach w przypadku kobiet było niespotykanym osiągnięciem. Kiedy czytałam o jej działaniach, bezkompromisowości, o tym jaki, kolokwialnie rzecz ujmując, robiła dym, w mojej głowie była taranem, a nie człowiekiem. Skąd w tej kobiecie taka siła? Nie mam pojęcia. Nie sposób jednak nie odnieść momentami wrażenia, że ta mała kobietka myliła dość często odwagę z brawurą, a ideologia zastępowała całą resztę. Jej oddanie sprawie widać najlepiej, kiedy trafia do więzienia i… nie chce być z niego wypuszczona… Atakowana przez Francuza na zebraniu, na którym nikt nie znał francuskiego, sama wstała i przetłumaczyła zarzuty pod swoim adresem, następnie odpierając je co do jednego. I wojnę światową, której była żarliwą przeciwniczką, spędziła w więzieniu. I właśnie wtedy autorka komiksu daje nam piękne świadectwo tego, jak Luxemburg cieszyła się z każdej drobnostki, ubolewając nad tym, że na co dzień ludzie w swoim pędzie (ha! Ciekawe co powiedziałaby na pęd XXI wieku!) przegapiają tak urocze detale jak śpiew ptaków, czy kolor nieba. Koniec wojny w kompozycji tej powieści graficznej jest zamknięciem koła. Na początku tłum skandował „Wolność! Równość! Braterstwo!”, teraz żąda „Pokoju! Chleba! Wolności!” To dobra klamra, pokazująca, że ludzie potrafią się jednoczyć i wychodzić na ulicę, w walce o swoje podstawowe prawa, a władza, choćby wytaczała największe działa, niewiele zwojuje w starciu z tłumem. Wściekłym, niezadowolonym, przypartym do muru tłumem.
Recenzent w starciu z legendą
Musisz wiedzieć, Drogi Czytelniku, że to trzecia wersja tej recenzji. Napisałam ją dopiero po tym, jak zwierzyłam się koledze, że się boję ją napisać, a on powiedział, że każdy ma inne opinie, poglądy i na inne sprawy zwraca uwagę, i żebym po prostu napisała z czym w głowie zostałam po tej lekturze. Cóż ma ocenić biedna recenzentka? Treść? Napisało ją życie. Na samym początku jest zaznaczone, że to fikcyjne przedstawienie wydarzeń historycznych. W komiksie wykorzystano cytaty Róży Luxsemburg, a przypisy na końcu podają nawet kontekst, w jakim zostały owe cytaty wypowiedziane. Pozwala to zbudować rzetelny obraz rzeczywistości, w jakiej żyła nasza bohaterka. To może mam ocenić grafikę? Tak czuła ją ilustratorka. Czarno-białe rysunki, postaci nieco karykaturalne, chociaż uderzająco podobne do pierwowzorów. Tutaj ukłon w stronę autorki Kate Evans, po pierwsze za wprowadzenie własnej osoby, która na kartach komiksu podejmuje próbę sprawdzenia, ile ze słów Róży, odnośnie kapitalizmu i materializmu, ma odzwierciedlenie we współczesnym świecie i czy słowa te mają zastosowanie również dziś. Po drugie, szalenie podobało mi się przedstawienie najistotniejszych, z punktu widzenia Róży, wydarzeń I wojny światowej w formie kliszy filmowej. Czy w takim razie powinnam oceniać Luxemburg jako osobę? A co ja niby wiem o umieraniu dla ideałów? Nie ocenię więc niczego. Taka przewrotna recenzja.
Karo
Dziękujemy wydawnictwu Heterodox za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Inny punkt widzenia na komiks Czerwona Róża znajdziecie TU.