Lilja złodziejka. Skarb trzech królów – Przygoda z pazurem i cartoonową kreską
„Lilja złodziejka. Skarb trzech królów” to przygodowy, łotrzykowski komiks fantasy, ilustrowany cartoonową kreską z fikuśnym, przyjemnym w odbiorze obrysem. Czego można się spodziewać w środku? Podróży, poszukiwania skarbów, ogromnych tarapatów, pojedynków (w tym przebijania przeciwników mieczem), zdrad, przyjaźni i niebezpieczeństwa tak wielkiego, że zagraża całemu światu. No — przynajmniej temu wykreowanemu przez Janne Kukkonena. Na szczęście nie brakuje też humoru.


Co w artykule?
Złodziejski cech i jego niespokojna podopieczna
Lilja to tytułowa złodziejka — i to bardzo utalentowana. Niestety, zajmuje podrzędną pozycję w złodziejskim cechu kierowanym przez Mistrza. A skoro jest cech, to jest i surowy, złodziejski kodeks, zakazujący między innymi łupienia grobów. Każdy członek organizacji otrzymuje zadania zgodnie ze swoją rangą, a przydziela je oczywiście szef. Lilja pozostaje pod kuratelą Seamusa — starego wygi, który najlepsze lata ma już za sobą, ale wciąż wie sporo o fachu. W końcu był kiedyś głową całego cechu. Żywiołowość i niepokój bohaterki sprawiają jednak, że prędzej czy później wpadają w poważne tarapaty.


„Lilja złodziejka. Skarb trzech królów” – to komiks dla dzieci? No, nie do końca. Kultura Gniewu sugeruje odbiorcę 9+ i w zasadzie to dobra poprzeczka — tylko trzeba być gotowym na to, że dzieciaki mogą zapytać: „Tato, ale co to ten burdel?”. To właściwie jedyny moment, który sugeruje nieco dojrzalszego odbiorcę niż rekomendowany. No chyba że Wasza dziatwa wyjątkowo wrażliwa jest na kościotrupy (w co wątpię) albo przebijanie mieczem. Bo i tego tu trochę jest. Nawet drobniejsze rany przedstawione są dość realistycznie. Lilja po jednej z misji wraca z ciętą raną i autor o niej nie zapomina — choć podejrzewam, że oprócz kąpieli przydałoby się tu raczej porządne szycie.
Gdzieś między „Gnatem” a „Donżonem”
A więc — to może jeszcze nie poziom „Donżonu” czy „Ralpha Azhama”, ale „Lilja złodziejka” jest już wystarczająco blisko, by bawić takiego pryka, który jest już na drugim, finalnym okrążeniu. Komiks całkiem wygodnie plasuje się gdzieś obok „Gnata” czy „Nimony”. To dość prosta przygodówka z poszukiwaniem skarbu, więc miłość do „Indiany Jonesa” albo „Tomb Raidera” z pewnością nie zaszkodzi. Ale i tak znajdzie się tu kilka mniej oczywistych zwrotów akcji oraz świetnie zarysowane, niejednoznaczne strony konfliktu. Najbardziej działają na wyobraźnię obleczeni w szkarłat żagwici — fanatycy, którzy kochają święty spokój (nie wiem czemu, ale jakoś ich rozumiem). Może to przez te kaptury. A może dlatego, że w ich spokoju czai się coś naprawdę niepokojącego.


Oczywiście spodziewałem się, że Skarb Trzech Królów nie okaże się górą złota, ani nawet po jednej trzeciej z kadzidłem i mirrą — ale i tak finalne otwarcie skarbca potrafi zaskoczyć. Czuć tam stęchłe powietrze, czuć też lekko kwaśny smak rozczarowania. Choć prawda… prawda jest jeszcze gdzieś indziej. Żeby ją dostrzec, trzeba się cofnąć o kilka kroków. Może nawet więcej niż kilka.
Słowotwórcza zabawa bez zgrzytów
Ubarwiającą opowieść jest tu z pewnością mowa — a konkretnie słowotwórstwo, do jakiego dochodzi. Wydaje mi się, że tłumacz musiał dobrze wyczuć intencje autora, bo całość brzmi naturalnie, bez sztucznego kombinowania. Wszystkie te „skradzieje” i „łupigroby” łykam bez popity. Choć pod koniec językowa maniera — brzmiąca w mojej głowie niczym ziewnięcie w pustym kościele — zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do podlaskiej gwary. Niby to jeszcze nie to, ale jednak w pewnym momencie zacząłem się znowu zastanawiać, czy jeśli ktoś ukradnie dla mnie rower, to mam jednoślad więcej… czy jednak mniej.


Polubiłem Lilję, bo to energetyczne dziewczę — choć odrobinę zbyt ambitne, niezbyt roztropne i zdecydowanie nieumiejące negocjować. Rozmowa o podziale łupów i wybranie jednej piątej zamiast jednej czwartej na długo zostanie mi w pamięci. W sumie, nie dziwię się takiemu podejściu do matematyki — całkiem niedawno byłem na urodzinach, na których z pełnym przekonaniem śpiewano, że „trzysta nieparzysta”.
Czekamy na więcej!
„Lilja złodziejka” to bardzo popularna seria w Finlandii — i zupełnie mnie to nie dziwi. To świetny komiks, który daje ogromną frajdę. Fabuła buja się w rytmie siedmiu rozdziałów, podkreślając emocje dokładnie tam, gdzie trzeba. 284 strony kończą się nie wiadomo kiedy, i choć to wcale niemało, zostajemy z przyjemnym uczuciem niedosytu. Dobra wiadomość? W Finlandii ukazały się jeszcze dwie części. Nic tylko trzymać kciuki, że seria dobrze się u nas przyjmie i na kontynuację nie trzeba będzie długo czekać.
Scenarzysta: Janne Kukkonen
Ilustrator: Janne Kukkonen
Tłumacz: Sebastian Musielak
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Seria: Lilja złodziejka
Format: 148×210 mm
Liczba stron: 284
Oprawa: miękka
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawcę