Trent
Trent to niby zwykły konstabl kanadyjskiej policji. Niby, bo jednak nafaszerowany romantycznym idealizmem. Pragnący miłości, ale kto jej nie pragnie? Obleczony w rubinowy mundur, lśniący na tle ostatniej dzikiej epoki, z brakiem wygodnictwa, niebezpieczeństwami głuszy, ale pełnej powolnego rozmyślania i cichego dążenia do celu.
Co w artykule?
Kolejny gruby tom w kolekcji
Trent to przygodówka, Lost in Time zebrało wszystkie przygody, w jeden gruby tom (osiem albumów plus dodatki) co daje sporą dawkę emocji. Przygody kanadyjskiego konstabla wykonującego misje pod na przełomie XIX i XX wieku czytałem z ogromnym zainteresowaniem i rozbudzoną ciekawością.
W sumie to myślałem, czy tego komiksu w ogóle sobie nie odpuścić, ale nazwiska kojarzące się z science-fiction ostatecznie mnie do Trenta przyciągnęły. Co prawda z bogatej bibliografii obu autorów znam tylko TER napisane przez Rodolphe (więcej tu – klik), ale LEO też kojarzę i z pewnością ten rysownik ma swoich fanów w Polsce. Panowie porzucają kosmiczny rozmach i zabierają się za postać niewiele różniącą się od innych funkcjonariuszy. Ot, konstabl jakich wielu. Mundur świadczy o służbie i przynależności do formacji, której funkcja jest ważna dla społeczeństwa, ale poszczególne jednostki zlewają się w jeden szereg.
Prosto w serce
Właściwie LEO tu jakichś fajerwerków nie odpala, graficznie Trent jest frankofońskim przygodowym akcyjniakiem z realistyczną kreską, żaden kadr nie rozsadził mi czaszki, ani nie urwał innych części ciała. Mimo to uważam ten komiks za genialnie wykonany, dawno nie czułem takiej ekscytacji przy poznawania losów bohatera i tak nerwowo nie przewracałem stron. Trent został napisany i narysowany z taką lekkością, że już na początku zapomniałem, że czytam komiks, a przeniosłem się do świata oddalonego w czasie i przestrzeni, tak mocno, że rzeczywistość przestawała mieć dla mnie znaczenie.
Każdy z ośmiu albumów zebranych w tym wydaniu, to oddzielna przygoda, czy nazywając konkretnie sprawa do rozwiązania przez konstabla policji. Bywają rozkazy typu przyprowadzenia pod wymiar sprawiedliwości jakiegoś rzezimieszka, czy ochrona kobiety podróżującej z dzieckiem, ale niekiedy cel misji jest zakamuflowany, a Trent zjawiający się na miejscu staje w nieprzewidywalnych okolicznościach. Świetne jest to, że czytelnika trafia, że działania, które bywają zwyczajnie opóźnione i niezaplanowane, wynikają zwyczajnie z prędkości przemieszczania się ludzi, przedmiotów i informacji. W dzisiejszych czasach nie do pomyślenia jest choćby to, że musisz czekać na list, albo i nawet do powrotu żony z wyjazdu, by dowiedzieć się, czy czasem w międzyczasie nie stałeś się ojcem.
Każdy ma prawo do odrobiny szczęścia
Oczywiście same ciekawe przygody to za mało, aby chwycić za serce, choć funkcję rozrywki jak najbardziej spełniają. Haczykiem, na który się nabiłem są wątki miłosne, które sprawiają, że sztywny w obliczu wypełniania obowiązków policjant, staje się bliski, ludzki i zwyczajnie żywy. Co prawda Agnes pojawia się już na samym początku, praktycznie w pierwszej scenie komiksu, ale do samego końca nie wiadomo, czy tej parze dane będzie żyć długo i szczęśliwie.
I to jest w tym komiksie najpiękniejsze. Rodolphe doskonale balansuje pomiędzy prostotą a niekonwencjonalnością. Mimo że czasem wydaje się, że wątek jest przejrzysty i płaski niczym łąka, bo widać wyraźnie, co znajduje się na horyzoncie. Po drodze sprawy się komplikują i nie można być pewnym, co za chwilę się wydarzy. A zdarza się też autorom czytelnika zwyczajnie zaskoczyć.
W związku z tym, z każdą kolejną przygodą stawałem się coraz bardziej rozdarty. Najchętniej do końca życia czytałbym tylko i wyłącznie nowe przygody Trenta, ale to by oznaczało, że bohater nigdy nie mógłby odejść na emeryturę, aby wieść spokojny żywot w gniazdku rodzinnym. Wystawianie siebie i swoich bliskich na niebezpieczeństwa to gra, która w każdej chwili może się skończyć tragicznie. Trent musi więc wybierać, czy znosić dokuczliwą wieczorami samotność, czy podjąć ryzyko, które w ekstremalnym przypadku może skończyć się utratą ukochanej osoby.
Western, nie western
Właściwie to czytałem ten komiks jak western i to chyba najlepszy, jaki poznałem w życiu. Pojawiają się Indianie, są przygody z piekielnie szybkimi rewolwerowcami, są strzelaniny i szkoła przetrwania w dziczy. Trent zagląda do miasteczek, kopalni, wiosek Indian, ale zdarza się, że nocuje w samym środku niczego, pod namiotem, albo w napotkanej chatce traperów. Przebywanie sam na sam z naturą to oczywiście doskonała sytuacja, aby wejrzeć do głowy bohatera, który staje się z każdą taką podróżą coraz bardziej ludzki.
Aha, w jednym epizodzie pojawia się dość chamski typ noszący nazwisko Kirby, akcja rozgrywa się w miasteczku o nazwie Lee Torn, a główny poszukiwany nosi ksywę KID, co bardzo zgrabnie nawiązuję do westernów wydawanych przez wydawnictwo Atlas (dzisiaj Marvel) w latach 50. i 60., pełnych wyjętych spod prawa mścicieli. Tamte historyjki były męcząco powtarzalne, choć kilku Kidom dane było przetrwać i spotkać się z superbohaterami.
Trent to komiks, który zwyczajnie działa, ramki, dymki, sekwencje znikają na rzecz opowieści, którymi dałem się oszukać. I to nie jeden raz, bo po ośmiu epizodach Rodolphe dopisał jeszcze wywiad, z rzekomym emerytowanym konstablem Price’em, protoplastą Trenta, który dementuje lub prostuje niektóre przygody, ale dopowiada też nową. Na końcu jest jeszcze jeden króciutki epizod, który rozgrywa się gdzieś pomiędzy, ale i tak na tych kilku stronach autorom udało się wbić jeszcze jedną, choć drobną, przejmującą szpileczkę.
Trent to świetny komiks, nie ma tu kosmitów, superbohaterów, laserów, czy skomplikowanych i bolesnych dekonstrukcji. Jest opowieść, którą się chłonie każdą komórką ciała, chciałoby się więcej, choć 424 to przecież niemało. Ewentualnie przyjmuje się zakończenie i pozwala bohaterowi odpocząć, bo uczucia, pragnienia i myśli (fikcyjnej przecież) postaci przelewają się z kartek komiksu na czytelnika.
Scenarzysta: Rodolphe
Ilustrator: Luiz Eduardo De Oliveira
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo: Lost in Time
Seria: Trent
Format: 215×290 mm
Liczba stron: 424
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor