Zdziczenie: Kwintesencja. Tom 2 – space opera o ludzkich błędach i nadziei na lepsze jutro

„Zdziczenie: Kwintesencja” to kontynuacja historii osadzonej w konwencji space opery. Na oceaniczną planetę, na której znajduje się tylko jedna – lecz zamieszkała – wyspa otoczona rafą koralową, spada statek badawczy, zakłócając naturalny rytm życia dzikich plemion podporządkowanych bytowi zwanemu Przedwiecznym. Choć wcześniejszy tom stanowił zamkniętą opowieść o indoktrynacji, kontynuacja rozwija temat, pokazując, że wolna wola może prowadzić do budowy społeczeństwa od nowa – ale uparcie powielającego znane z Ziemi schematy.

Zdziczenie: Kwintesencja - okładka

Nowa planeta, stare problemy

Choć „Kwintesencja” jest kontynuacją, można ją czytać bez znajomości wcześniejszej części – która, mówiąc precyzyjnie, nie była tak naprawdę pierwszym tomem, tylko zamkniętą historią (więcej tu – KLIK). Powracają ci sami bohaterowie i plemiona, jednak tym razem zmienia się sposób ich odczytywania. Pamiętam, że wcześniej przyporządkowywałem ich do różnych płaszczyzn egzystencjalnych – teraz widzę w nich klasyczne cztery żywioły: wodę, ogień, ziemię i powietrze. Aż kusi, by dopisać brakujący piąty element… Spokojnie – Kapitan Planeta się nie pojawia. I nie, piątym elementem nie jest też miłość.

Zdziczenie: Kwintesencja

Już na samym początku rusza oceaniczna akcja badawcza. Nawet w rajskiej scenerii pełnej turkusowych wód i koralowych raf naukowcy pozostają sobą – muszą coś zbadać, nawet jeśli oznacza to świętokradcze wejście do „świętej wody”. Co prawda tylko jedno z plemion wciąż pozostaje wierne Przedwiecznemu, ale wystarczy, by naruszenie porządku miało swoje konsekwencje. Ziemianie się rozdzielają, a to – jak wiadomo – nigdy nie wróży niczego dobrego.

Społeczeństwo jak z podręcznika historii

Z jednej strony mamy więc eksplorację planety, która staje się pretekstem do ukazania zapierających dech w piersiach kadrów – zarówno znad powierzchni oceanu, jak i z jego głębin. Oglądamy prawdziwe wizualne spektakle, jak choćby ten z okładki: zarodniki unoszące się w powietrzu niczym latające lampiony. Autorzy wprowadzają też niezwykłych strażników przypominających połączenie meduz i kałamarnic, a fabuła zaczyna zmierzać w stronę katastrofy ekologicznej i planetarnego zagrożenia.

Zdziczenie: Kwintesencja

Z drugiej strony, na wyspie narastają napięcia między plemionami. Pojawia się także rozwarstwienie pokoleniowe – młodzi buntują się przeciw starszyźnie i postanawiają wziąć sprawy we własne ręce. W odpowiedzi powołana zostaje jednostka policyjna, a kolejne wydarzenia to już niemal wprost krytyka wojny, do której ludzkość – mimo doświadczeń i hektolitrów przelanej krwi – wciąż uparcie dąży. Historia lubi się powtarzać, a wyciąganie wniosków zdaje się ponad nasze siły.

Utopia czy złudzenie?

Zakończenie wybrzmiewa monumentalnymi akordami — tworzenie idylli, zatoczenie koła, od zburzenia zindoktrynowanego porządku, przez rewolucję, aż po budowę nowego społeczeństwa i jego zasad funkcjonowania. Polityczne aspekty tej przemiany są fascynujące i warte uwagi, ale tutaj wszystko brzmi aż nazbyt idealnie, by mogło być prawdziwe. Osobiście spodziewałbym się raczej kolejnego rozpadu — może to kwestia przekonań. Nie wierzę, że komuna ma szansę przetrwania, nawet jeśli dobro jednostki i indywidualizm są rzekomo odpowiednio zaopiekowane.

Zdziczenie: Kwintesencja

Niemniej „Zdziczenie: Kwintesencja” to w gruncie rzeczy opowieść o rozwoju ludzkości — przede wszystkim w sferze psychicznej i społecznej. To, że zasiedzieliśmy się na jednej planecie, nie musi wcale oznaczać, że nie mamy już nic przed sobą. Zwłaszcza że nasz świat — choć nazywamy go domem — nie jest wolny od głodu, przemocy i wojen. Cywilizacja, którą zbudowaliśmy, ma w swojej konstrukcji poważne błędy. Może kiedyś uda się je naprawić. Może dopiero za tysiące lat, na odległej planecie przypominającej raj. Zaczynając wszystko od nowa.

Nie powiedziałbym, że „Zdziczenie: Kwintesencja” to album, na który czekałem z wypiekami na twarzy, ale po przemyśleniu obu części trudno oprzeć się wrażeniu, że ta druga dopełnia pierwszą — jak brakująca połówka jabłka. Razem tworzą zgrabną, spójną całość. Choć kontynuacja może nie zachwyca już tak mocno od strony graficznej, nawet mimo zmiany scenerii — balansującej między dziką, dziewiczą planetą a resztkami kosmicznej technologii, która umożliwiła dotarcie na ten świat i stworzenie wyspy — to jednak ilustracje Rochebrunego wciąż potrafią cieszyć oko. Tyle że tym razem obyło się bez efektu „wow” i spektakularnego zrzucania kapci.

Scenarzysta: Denis Bajram, Valérie Mangin

Ilustrator: Thibauda De Rochebrune

Tłumacz: Jakub Syty

Wydawca: Elemental

Seria: Zdziczenie

Format: 215×290 mm

Liczba stron: 112

Oprawa: Twarda

Druk: kolor

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: