ŻycieŚmierć – Barry Windsor-Smith i jego love story

Rzadko wracam do komiksów, które czytałem i które wydało TM-Semic w latach 90. Często, tak jak przy lekturze Torment, stworzonego przez mojego ulubieńca Todda McFarlene’a, to już nie jest to. Owszem, kreska nadal cieszy oko, charakterystyczny bulwiasty styl twórcy Spawna jest nie do podrobienia, ale sama historia rozczarowuje. W tamtych latach do pamięci wryły mi się jeszcze inne nazwiska. Zerwany z łóżka w środku nocy bez trudu wymienię litanię, którą tworzą Jim Lee, Mark Texeira, JR JR, Erik Larsen czy Mark Bagley. To niepełna lista, ale wspomnę tylko jeszcze jednego mistrza kreski. Barry Windsor-Smith przeorał mi bańkę w Mega Marvelu 4/94, za sprawą genialnego Weapon X. Dlatego jak tylko dowiedziałem się, że maestro powraca w kolekcji Superbohaterowie Marvela, w dwóch odsłonach historii ŻycieŚmierć, nie wahałem się. Pognałem do Empiku.

ŻycieŚmierć

ŻycieŚmierć – love story(?)

To nie jest pierwszy raz, jak ŻycieŚmierć ukazuje się w Polsce. Pierwsza część zajęła cały numer 2/93 X-Men, a druga znalazła się w następnym zeszycie, czyli 3/93, w towarzystwie dodatkowej historii z Wolverinem. TM-Semic wydawało po dwa zeszyty, ale pierwsza część omawianej historii oryginalnie miała podwójną objętość, w sam raz na polski format. Teraz się do czegoś przyznam. W 1993 roku lekko gardziłem mutantami, skupiałem się na Spider-Manie, w którym działo się wtedy bardzo dużo. Akurat deskę kreślarską przejął Erik Larsen, a David Michelinie dawał do pieca, a to za sprawą Black Cat, a to Złowieszczą Szóstką, a i Venoma też oczywiście zabraknąć nie mogło.

ŻycieŚmierć

Kreskę BWS-a poznałem w 19994 roku za sprawą Mega Marvela, którego przyniósł mi listonosz. Mimo faktu, że dystrybucją komiksów TM-Semic zajmował się Ruch, często poszczególne tytuły trafiały do punktów z nieznaną losowością. W mojej okolicy była tylko część oferty, ale wydawca wyszedł naprzeciw czytelnikom i wdrożył sprzedaż wysyłkową oraz prenumeratę. Gdy tylko wyszedł pierwszy numer Mega Marvela, Arek płomieniście zachęcał do kupna. Kwartalnik przybliżał postacie nieznane na polskim rynku i miał paginację wydania zbiorczego. Dlatego można było przeczytać określoną historię na raz, nie czekając na następny zeszyt. Dzisiaj to coś normalnego, wtedy to była innowacja wywołująca poruszenie. W końcu namówiłem rodziców na prenumeratę, nie pamiętam ile to kosztowało, ale chyba sporo, bo doskonale pamiętam zniesmaczoną minę mojej mamy.

ŻycieŚmierć

Weapon X to krwawa i sięgająca duszy Wolverine’a opowieść. Wstrząsnęła mną niczym zawodnik MMA chuderlawym molem książkowym. Zimny klimat rządowych eksperymentów, detaliczna kreska BWS-a, a w środku mutant pozbawiony całkowicie człowieczeństwa, przemieniony w morderczą broń. Nie wiem, co czuł autor, gdy tworzył tę opowieść, ale warto wspomnieć, że był odpowiedzialny za każdy aspekt tej ikonicznej historii, zaczynając od scenariusza, a kończąc na kolorach i specjalnych planszach dla drukarni.

Barry Windsor-Smith pojawił się po raz pierwszy na łamach X-Men w numerze #53 z datą okładkową luty 1969. Po długiej przerwie, i z mutantami, i z Marvelem, powrócił w #186 (październik 1984), aby wspólnie z Chrisem Claremontem opowiedzieć ŻycieŚmierć, emocjonującą love story, w której nie ma miejsca na ckliwości, a na końcu nie pada „i żyli długo i szczęśliwie”. Podwójny numer nie jest napakowany akcją, kadry nie pękają od pełnego składu X-Men (ot, pojawia się czasem Profesor X, czy Rogue), wręcz przeciwnie, historia skupia się na Storm. Czuć napięcie, gorzki żal, rozterki związane ze stratą mocy. Obok bohaterki pojawia się Forge, konstruktor broni, która uziemiła bohaterkę, którą po odświeżeniu wyglądu w X-Men #173 dosięgła kolejna zmiana. Tym razem dużo bardziej dramatyczna.

ŻycieŚmierć

BWS wrócił do Storm w X-Men #198 (październik 1985), aby opowiedzieć drugą część ŻycieŚmierć. Tym razem odnajdujemy Ororo na pustyni. Mutantka zmaga się z pozbawieniem władzy nad żywiołami i walczy o przetrwanie. Autorzy kolejny raz skupiają się na psychice bohaterki, wchodzą do jej głowy, pokazują jej ludzką naturę. Tym razem Barry Windsor-Smith zadbał też o tusz i kolory. Jeśli czytaliście Weapon X, to od razu rozpoznacie jego firmowe znaki.
Brytyjski rysownik wracał jeszcze na łamy komiksu o mutantach, mniej więcej w rocznych interwałach. Rannego Wilka (#205 maj 1986) przeczytacie w TM-Semicowym X-Men 3/93. With Malice Toward All (#214 luty 1987) nie zostało opublikowane póki co w Polsce, można je za to znaleźć razem z innymi zeszytami narysowanymi przez BWS-a w oryginalnym trejdzie Lifedeath.

ŻycieŚmierć

Jeżeli zależy Wam na polskich wydaniach, to polecam Storm, 109. tom kolekcji Superbohaterowie Marvela. Trzeba jednak zauważyć, że rodzime wersje różnią się sporo między sobą, choć dla wielu są to tylko nieznaczące technikalia. Pierwsze to papier, TM-Semic drukował swoje tytuły na dość budżetowym materiale. Offset po tylu latach już dość pożółkł. Jeżeli szukacie egzemplarza w bardzo dobrym stanie, to trzeba będzie słono zapłacić, nawet w okolicach 50 złotych. Druga różnica to metoda druku. Obecnie komiksy drukuje się w technice full colour (wynikającej też z używanego papieru), we wcześniejszym wydaniu (X-Men 2, 3/93) kolor rozprowadzany był często krateczką lub kropeczkami, przez co nowa wersja zalana kolorem wydaje się ciemniejsza. I po trzecie: tłumaczenie. Nie wiem czemu, ale to wcześniejsze jakoś bardziej mi się podoba. Jest takie jakieś żywsze, szczersze, choć na poziomie ogólnym do pracy Dominika Szcześniaka nie mam zastrzeżeń. Nowe i stare wydanie ŻycieŚmierć różni się też dodatkową historią i mimo że X-Men: Dwa światy jest całkiem w porządku, to deklasowane jest w moich oczach przez Rannego wilka. Z bardzo wielu powodów.

ŻycieŚmierć

Największą zaletą historii ŻycieŚmierć jest skupienie uwagi na jednej, dwóch postaciach. Z dbałością rodzica o dziecko, autorzy oddają moc rozterek bohaterki, tworząc duszny klimat wewnętrznej podróży. Kreska BWS-a jest bardzo miła dla oka, uwielbiam jego rysunki, zwłaszcza jeżeli wykonuje też tusz i kolory. Nie żałuję nawet grosika wydanego na tomik z kolekcji, mam jednak nadzieję, że ktoś może wpadnie na pomysł, aby wydać zeszyty narysowane przez brytyjskiego rysownika w powiększonym formacie i na dobrej jakości papierze offsetowym.

Sylwester

Kolekcję Superbohaterowie Marvela publikuje Hachette.

Jeżeli lubicie BWS-a tak jak ja, zajrzyjcie jeszcze TU.

Share This: