Le Paris des Dragons

Od pewnego czasu mam zwyczaj, że z każdej podróży przywożę sobie jakiś komiks, nawet jeśli nie znam języka. W ten sposób stałem się właścicielem choćby „Pewnej historii” Gipiego w pięknym, dużym wydaniu. Podczas miesięcznego pobytu we Francji nie mogłem się powstrzymać i kupiłem więcej niż jeden album. Jak tu się oprzeć, kiedy w Rouen na niemal każdym rogu można znaleźć księgarnię lub antykwariat? Wiedziałem, że „Le Paris des Dragons” ukazał się w Polsce dzięki wydawnictwu Timof (jako „Smoczy Paryż”), ale wygrała chęć posiadania oryginału, w wersji francuskiej.

Le Paris des Dragons

Sandoval i Sfar – duet z nierównym podziałem ról?

Króciótki rys, o czym to. W Paryżu, w roku 1900, ma się odbyć rytuał, w którym poświęcenie jednej magicznej istoty ma utrzymać smoki, gargulce i inne potwory, takie jak choćby lwy, w stanie uśpienia. Dzięki temu kompromis i zawieszenie broni zostaną zachowane. Niestety, umierająca syrenka – choć prawdopodobnie nieświadoma – robi to, co syreny potrafią najlepiej: sprawia, że ktoś się w niej zakochuje. Tym kimś okazuje się maoryska księżniczka.

Traktuję Le Paris des Dragons jako potężny cross-over dwóch wybitnych twórców, ale po 25 stronach czułem niedosyt, jeśli chodzi o obecność Sfara. Sandoval zdecydowanie przejmuje tutaj pierwsze skrzypce, racząc nas swoją charakterystyczną, rozedrganą, cienką kreską i płynącymi kolorami. Specyficzna erotyka również przechyla szalę na jego korzyść. Liczyłem na większy podział obowiązków – że Sfar może narysuje jakiś przerywnik albo zilustruje jeden z wątków. Niestety, jego charakterystyczne „bazgrołki” pojawiają się dopiero w dodatkach, co pozostawiło mnie nieco rozczarowanym.

Le Paris des Dragons

Za to w dalszej części opowieści pojawia się coraz więcej specyficznego humoru Joanna Sfara. Od subtelnej krytyki struktury klasycznych powieści przygodowych, przez odpowiedzi na pytania, dlaczego kalmary czasem smakują jak wąż ogrodowy, aż po krótką wzmiankę o judaizmie i obrzezaniu. Kulminacją historii, ocierającą się o apokalipsę (choć tylko w skali Paryża, co prawie równa się końcu świata), jest rozróba, wywołana przez… mnicha, który nie chciał, żeby jego ogródek został rozdeptany. Jest tu też urocza krytyka polityczna, bo jak to w Paryżu – gdy coś narasta do rozmiaru kryzysu, zawsze winni są imigranci.

Sfar plącze się po popkulturze, Sandoval lata ze smokami

Sfar momentami zupełnie nie przejmuje się subtelnością ani potencjalnymi pozwami o prawa autorskie, nawet jeśli miałyby pochodzić od gigantów zza oceanu. Już jedno z pierwszych smoczych zionięć ogniem komentuje słynnym okrzykiem Ludzkiej Pochodni z „Fantastycznej Czwórki” (choć nie jestem pewien, jak obecnie tłumaczy się „Flame On!” na polski – „Ogniu, płoń”?). Dalej robi jeszcze mocniejsze aluzje, serwując czytelnikom nawiązania do „Godzilli” i „Młodego Frankensteina”, kiedy komentuje reakcję króla smoków, który właśnie dostał mieczem w głowę.

Le Paris des Dragons

Syrena, co prawda, przyznaje się, że nie zna się na smokach, ale autor, który włożył te słowa w jej usta, zna się na nich doskonale. W końcu w „Donżonie” tych bestii było pełno! Ku mojemu zaskoczeniu, tym razem jednak nikt nie woła „Tong-Deum”. Sandoval w rysowaniu smoków spisuje się znakomicie, zarówno w drobnych kadrach, jak i na spektakularnych podwójnych rozkładówkach. Sfar zresztą żartobliwie komentuje, że król smoków zasługuje na tak monumentalną ilustrację.

Poświęcenie i… miłość

W scenariuszu przewija się temat poświęcenia, z nawiązaniami do chrześcijaństwa, co równoważy postać gosposi opiekującej się kościołem. W sekwencji rozpisanej na całą stronę, bez ramek, pokazuje, jakim jest potworem. Zakończenie balansuje między totalną rozwałką – flakami na wierzchu, spopieleniem mieszkańców Paryża i wymachiwaniem mieczem – a próbą zachowania dawnego porządku przez złożenie ofiary. Ostatecznie jednak obie te opcje zostają odrzucone na rzecz miłości, co prowadzi do nietypowego finału, w którym „cały Paryż jest w ciąży.”

Le Paris des Dragons

Całość spina heroiczna klamra, która co prawda nie wiąże się bezpośrednio z głównym wątkiem, ale daje dodatkową głębię opowieści. I jak zawsze, im więcej ilustracji Sandovala, tym lepiej dla komiksu. Nie odbiega on tu od swojego rozpoznawalnego stylu, jednak zabawy techniką i proporcjami w malarstwie sprawiają, że ilustracje się nie nudzą. Na szczególną uwagę zasługuje rozwiązanie problemu „chodzenia” syreny. No i w końcu, jeśli zauważyliście, że nie możecie oddychać pod wodą, to tylko dlatego, że nigdy nie całowaliście się z syreną!

To pierwszy komiks, który „przeczytałem” po francusku. Umówmy się zasób słów mam znikomy, ale tłumacz Google, już za to ma lepszy. Niesamowicie zaintrygowała mnie fraza: „Ca m’f’rait mal au cul!” – dajcie znać, jak zostało to przetłumaczone na polski! (strona 10, kadr 1).

Scénariste: Joann Sfar

Coloriste: Tony Sandoval

Dessinateur: Tony Sandoval

Format: 219 x 295 mm

Pages: 104

Glénat

Share This: