A niech cię Tesla! – naukowcy, spiskowe teorie i Marvel na śmietniku

„A niech cię Tesla!” to kolejny tytuł wznowiony przez Kulturę Gniewu z okazji 25-lecia wydawnictwa. Szkoda tylko, że oryginalną różową okładkę zastąpiono niebieską – choć ta również ma swój urok. Z ogromną przyjemnością nadrobiłem też „Będziesz smażyć się w piekle” Prosiaka, a z równie dużą ciekawością sięgnąłem po komiks Jacka Świdzińskiego, pierwotnie wydany w 2013 roku. Nie do końca wiedziałem jednak, na co się piszę – to dzieło minimalistyczne graficznie, a jednocześnie zaskakująco wymagające w odbiorze i interpretacji.

A niech Cię Tesla!

Wątek naukowo-fantastyczny: Tesla, Termen i fale niszczące świat

Warstwa scenariuszowa komiksu zawiera cztery zestawy bohaterów i powiązanych z nimi wydarzeń. Pierwszy z nich – być może najważniejszy – nawiązuje bezpośrednio do postaci Nikoli Tesli. Opiera się na teorii spiskowej, według której Lew Termen (znany również jako Léon Theremin), radziecki wynalazca instrumentu o tej samej nazwie, mógł znać Teslę osobiście, a nawet mieć dostęp do jego notatek.

W centrum tego wątku znajduje się właśnie teremin – elektroniczny instrument muzyczny, którego brzmienie powstaje bez fizycznego kontaktu wykonawcy z urządzeniem. Choć dziś znany głównie fanom muzyki eksperymentalnej, jego dźwięki wykorzystywano już wcześniej, m.in. w klasycznych filmach science fiction, takich jak Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia (1951). Osobiście zetknąłem się z tereminem dzięki Pameli Kurstin, która zagrała na nim na płycie Shadows of the Sun norweskiego zespołu Ulver (2007) – jego hipnotyczne, nieziemskie brzmienie idealnie wpisało się w klimat mrocznego, refleksyjnego albumu.

A niech Cię Tesla!

W tę nitkę wydarzeń bardzo łatwo się wciągnąć. Wnioski wysnuwane przez szalonych naukowców brzmią zaskakująco przekonująco – być może Termen wcale nie zamierzał stworzyć instrumentu muzycznego, a teremin powstał przypadkiem, jako efekt uboczny zupełnie innych eksperymentów. Dopiero z czasem został przejęty przez awangardowych muzyków i przekształcony w narzędzie artystyczne.

To, nad czym pracują bohaterowie – a co widać już na samej okładce komiksu – niepokoi. Urządzenie zdolne do emisji fali o niszczycielskiej mocy wydaje się wręcz zagrażać całej planecie. Ten motyw z łatwością można powiązać z dziedzictwem Tesli – jego wynalazki, choć rewolucyjne, były często postrzegane jako dziwaczne, niepojęte, a czasem wręcz niebezpieczne. Komiks zgrabnie wplata tę aurę tajemnicy i paranoi w swoją fabułę, balansując na granicy między nauką, mistyką a katastrofizmem.

W drugiej nitce fabularnej pojawia się jegomość tak utyty, że u Świdzińskiego przypomina niemal kulkę. Mieszka z matką – choć równie dobrze może to być jego żona, trudno stwierdzić, ale nawet jeśli tak: nie mają dzieci. Zestawienie z fantastycznymi wynalazkami poprzedniego wątku wypada tu niemal groteskowo – lądujemy w cichym mieszkaniu, gdzie dominują nudne, przyziemne rozmowy i odgłosy wiertarki.

A niech Cię Tesla!

Świdziński świetnie ilustruje te dźwięki, nadając im niemal fizyczną obecność. Całość przesiąknięta jest marazmem – codzienność bohaterów przypomina zapętlony bezsens, w którym nawet wieść o czyimś zniknięciu nie robi większego wrażenia. Dialogi powoli osuwają się w absurd, odsłaniając pustkę i mechaniczność codziennych rytuałów. Ten fragment komiksu działa jak soczewka na życie „zwykłych ludzi” – tych, którzy nie wynajdują fal niszczących świat, a raczej próbują przetrwać dzień, rozmawiając o niczym.

Trzecia warstwa to klasyczny pastisz thrillera szpiegowskiego. Para agentów ucieka przed sowieckimi żołnierzami, a akcja chwilami przypomina sensacyjne kino z epoki zimnej wojny – są pościgi, są strzelaniny, a mimo to ton całości pozostaje przewrotny. Zakończenie tej sekwencji spokojnie mogłoby znaleźć się w skeczu Monty Pythona – absurd, nonsens i groteska rozbijają powagę sytuacji.

Czwarta nitka fabularna to już „wielka polityka” z domieszką groteski i makabry. Powiązana z wątkiem szpiegowskim za pomocą wideokonferencji, ukazuje spotkanie wysokiego mężczyzny z trzema niższymi figurami. Ich dialogi brzmią chwilami jak próba wychowania niesfornych dzieci – pełne pouczania, pozbawione realnych działań. Całość przerywa niepokojący głos urządzenia stojącego w centrum sali, jakby samo narzędzie kontroli przejmowało władzę nad rozmową.

Nielinearna struktura i ukryta logika

Poszczególne nitki narracyjne poplątane są w sposób pozornie chaotyczny. Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec logiczne powiązania między wątkami, jednak z czasem struktura zaczyna się klarować. Świdziński pomaga czytelnikowi w orientacji, umieszczając na górze każdej strony oznaczenia wskazujące, do której warstwy fabularnej odnosi się dana scena. Styl graficzny, mimo swojej prostoty, pozwala natychmiast rozpoznać bohaterów – każdy z nich ma wyraźnie zarysowaną sylwetkę, sposób bycia i mowę.

A niech Cię Tesla!

Co ciekawe, komiks można czytać na dwa sposoby: linearnie, tak jak został wydrukowany, albo selektywnie – śledząc tylko jeden wątek, kierując się za symbolami (kropeczkami). Autor pozwala na fragmentaryczną lekturę, ale i tak wszystkie ścieżki fabularne ostatecznie zbiegają się w jednym punkcie. To właśnie w tym kulminacyjnym momencie pojawia się możliwość pełniejszej interpretacji całości – jako pastiszu współczesnej historii, naukowego mitu i politycznego absurdu.

Finał i znaczące „nie ma prądu”

Komiks zamyka prosty frazes: „nie ma prądu”. Zwyczajna, codzienna uwaga, która padła już w niejednym domu, tu nabiera nowego ciężaru – staje się echem wydarzeń, których nikt z zewnątrz nawet nie był świadomy. To koniec pozornie błahy, ale symboliczny: tak jak w „Pulp Fiction” Tarantino słowa „Zed is dead” mogłyby być ostatnim zdaniem filmu, gdyby ułożyć sceny chronologicznie, tak i tu zwykłe „nie ma prądu” działa jak cicha klamra spinająca chaos, absurdy i paranoje całej opowieści.

Popkultura w tle: Marvel na śmietniku

Z pewnością się już zorientowaliście, że „A niech cię Tesla!” to nie jest komiks dla wielbicieli amerykańskiej superbohaterszczyzny. Choć… ci najbardziej spostrzegawczy mogą dostrzec pewne ukłony w ich stronę. Na szczycie sterty śmieci w instytucie badawczym Świdziński puszcza oko do fanów Marvela – a to za sprawą dobrze znanych rekwizytów: porzuconego Sentinela, czy nawet Rękawicy Nieskończoności. Skąd się tam wzięły? Nie wiadomo – i właśnie ta niedookreśloność dodaje tylko ciężaru nowemu wynalazkowi, który góruje nad popkulturowymi reliktami. Jest ważniejszy. Groźniejszy. I o wiele bardziej niepokojący.

Scenarzysta: Jacek Świdziński

Ilustrator: Jacek Świdziński

Wydawca: Kultura Gniewu

Format: 145×200 mm

Liczba stron: 132

Oprawa: Miękka

Druk: cz.-b.

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: