Hawkmoon. Tom 1. Czarny klejnot. Bitwa pod Kamargiem
Hawkmoon. Tom 1 to rozpoczęcie komiksowej adaptacji epickiej sagi fantasty z futurystycznym rozmachem. Nad głowami wojsk uzbrojonych w ogromne miecze latają śmiercionośne statki siejące zniszczenie, a dodatkowym wsparciem w walce bywa i magia, i pola siłowe.
Co w artykule?
Strącić bohatera na same dno
Syn księcia Köln znany jako Hawkmoon jak to widać na okładce od samego początku nie ma łatwo. Już na pierwszych stronach komiksu, krocząc po spalonym mieście, doznaje srogiej porażki i jest świadkiem śmierci swego ojca (zresztą w wyniku okropnego błędu taktycznego i obdarzenia zaufaniem przegniłego do szpiku typa). Popada w niewolę, a w jego czoło zostaje wszczepiony kamień, który nie dość, że go szpieguje, to może go jeszcze unicestwić.
Toż to Europa
Na mapie bez trudu rozpoznacie Stary Kontynent, choć nazwy miast zostały nieco pozmieniane, chyba tylko po to, by podkreślić klimat fantasy. Akcja przeskakuje między Köln, Londrą, Parii, Lyon. Jest jeszcze odległe księstwo Kamarg, którym rządzi legendarny hrabia Brass. Materiał źródłowy to siedem książek wydanych w latach 1967-1975, których autorem jest Brytyjczyk Michael Moorcock, ale to właśne Wielka Brytania, nazywana tu Granbretanią jest śmiercionośnym, krwiożerczym i nasączonym złem imperium. Dla podkreślenia tego faktu, Londyn wygląda niemalże jak Mordor, upiornie i złowrogo.
W wątkach tego komiksu pozaszywane są animozje między Francją a Wielką Brytania i lśnią niczym srebrne nitki. Lata konfliktów, bitwy, polityka i wrogie nastawienie narodów oddzielonych przez kanał La Manche, to rany, które może i są już zagojone, ale myślę, że Francuzi, którzy pracowali nad adaptacją tego komiksu mieli niezły ubaw, bo Hawkmoon. Tom 1 to opowieść o zemście. Trudnej, wręcz niemożliwej, aby jej dokonać, bohater musi dźwignąć się z kolan.
Dwa w jednym i to w powiększonym formacie
W twardej oprawie otrzymujemy od razu dwie oryginalne części i fajnie, bo Czarny klejnot jest bardzo gożki w swym wydźwięku, Hawkmoon czołga się po dnie, zostaje zniewolony przez imperium i wybiera się z misją szpiegowską. Dopiero w drugiej połowie komiksu duch walki zaczyna rosnąć w siłę, choć niestety na arenie walk nadal nie pojawia się żadne spektakularne zwycięstwo nad wojskami Granbretanii, mowa jest raczej o powstrzymywaniu inwazji. Za to zostaje wpleciony wątek romantyczny, który ożywia fabułę i motywuje postacie do działania.
Powiększony format dodaje dodatkowego rozmachu ilustracjom, oszołamiają zwłaszcza dwustronicowe splashe z wizjami wywoływanymi przez wszczepiony w czaszkę bohatera czarny klejnot. Ilustratorom udała się przede wszystkim architektura i pejzaże, w statycznych obrazach wielka siła tego albumu. Niestety do pozostałej części mam spore zastrzeżenia. Przy twarzach nie udaje się magia komiksu, nie czuję, że są to żywe postacie. Wyglądają sztucznie i nienaturalnie, jakby pozowały do zdjęć zamiast rozmawiać.
Komiksowe fiku-miku – raz udane, raz nie
Na dodatek w dynamicznych ilustracjach walki wychwyciłem kilka błędów w rodzaju, które ostrze powinno znajdować się po której stronie. Brzeszczoty krzyżują się w nielogiczny sposób, który wywołałby trwałe okaleczenia i prawdopodobnie skróciłby akcję komiksu o kilka stron, albo nawet rozdziałów.
No i jeszcze kadr, w którym hrabia Brass, starszy łysy mężczyzna z rudą brodą, oświadcza, że jego włosy już posiwiały. Malowniczy rozdźwięk pomiędzy treścią, a obrazem. No panowie, nie mogliście się dogadać co do szczegółów?
Co prawda wychwyciłem kilka spektakularnych, dynamicznych sekwencji walki, podkreślających wyprowadzanie ciosów i uderzenia białą bronią, ale jest ich o wiele za mało. Wiem że komiks to nie młyn, nie macha się w nim orężem jak skrzydłami wiatraku, czasu musi starczyć też na odpowiednie poprowadzenie fabuły, ale tu przydałoby się jednak trochę werwy ze względu na statyczność ilustracji.
Za to bardzo podoba mi się obłędna sekwencja kończąca scenę, w której między Hawkmoonem, a córką hrabiego z Kamargu zaczyna iskrzyć, a kamera nagle pokazuje konie mknące po łące, tak jakby autorzy chcieli przemówić do czytelnika romantycznym obrazem. Może to nic nie znaczyć, może znaczyć bardzo wiele, zależy od odbiorcy. Całkiem niezły jest też kadr, w którym zły baron strzela do jednego z ludzi hrabiego Brassa, a tłem jest tylko onomatopeja i znowu. Wyszło dobrze, ale szkoda że tak mało.
Muszę przyznać, że mimo wad, które może są tylko moim starczym utyskiwaniem nad czymś, co może komu innemu zupełnie nie przeszkadzać, zapowiada się epicka saga fantasy. Pary, która napądzać będzie wątki jest całkiem sporo i może wystarczy jej na tyle, aby obalić mroczne imperium, ale czym Moorcock zaskoczy, to się jeszcze okaże.
Scenarzysta: Jérôme Le Gris, Michael Moorcock
Ilustrator: Benoît Dellac, Didier Poli
Tłumacz: Jakub Syty
Wydawnictwo: Lost in Time
Seria: Hawkmoon
Format: 240×320 mm
Liczba stron: 120
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor