Hunter-Killer – Mark Waid i Marc Silvestri ze swoją wersją mutantów
„Hunter-Killer” to kolejny komiks dla boomerów. Jeśli nadal czekasz na nowego Spawna, prawdopodobnie jesteś jednym z tych posiwiałych typów, którzy w samochodzie słuchają starych piosenek. Uwaga, szok: dzieciaki urodzone w okolicach 2000 roku są już pełnoletnie! Pokolenie wychowane na pojedynkach Spidera z Venomem właśnie wchodzi w etap, w którym bardziej przypomina czytelników „Relaxów” niż młodych gniewnych. A mimo to – albo właśnie dlatego – „Hunter-Killer” może ich kupić.


Co w artykule?
Top Cow w katalogu Studia Lain
To druga po „Darkness” (więcej tu – klik) pozycja z Top Cow w katalogu Studia Lain. Rekordu przedsprzedaży nie udało się powtórzyć, ale komiks i tak wyleciał z magazynu – choć część nakładu pewnie zdążyła osiąść w rękach skalperów. Cały ten hajp obserwuję z mieszaniną zdziwienia i lekkiego zażenowania. Jasne, niecały tysiąc egzemplarzy to nie jest sukces, który zadrży w posadach rynku globalnego, ale fakt, że nakład znika w mgnieniu oka – robi wrażenie.
Kupuję po kolei rzeczy od Studia Lain, więc „Hunter-Killer” też wpadł do koszyka. Jasne, pewnie w nowościach od innych wydawnictw dałoby się wyłowić coś ciekawszego, ale nie czuję, żeby to był zmarnowany hajs czy spędzony przy lekturze czas. Za tytułem stoją Mark Waid i Marc Silvestri – wiedzą, jak się gra w superbohaterską konwencję. Fajnie patrzeć, jak zaczynają z czystą kartą i rzeźbią postacie od zera, bez obowiązkowego cmokania do continuity. Choć próbują wyjść poza schemat, Ultrasapieni i tak trącą mutantami z Marvela. Tylko że nie mają 60 lat na karku, więc jeszcze im się coś chce.


Ultrasapien – nie szkoła mutantów, a jednostka uderzeniowa
Jak się mocniej zmruży oczy, to Wilk zaczyna przypominać Wolverina – może nie z ryja, ale z charakteru już jak najbardziej. Choć nie, w dalszej części albumu to już bardziej Geralt na kreatynie. A Cassandra? Jak plansza mignie za szybko, mózg i tak odczyta: „Emma Frost na gościnnych występach”. Różne moce, różne dramy, ale wszystko kręci się wokół genetycznego grzebania w człowieku. Brzmi znajomo? No właśnie.
Z tym że Mark Waid nie bawi się w Xaviera – zamiast szkoły dla mutantów mamy rządową jednostkę ultrasapienów, która tropi nadludzi, a jak trzeba, to i ich sprząta. Odgrzewany kotlet? Może. Ale podany w nowym, gęstym sosie z teorii spiskowych, zimnowojennego napięcia i dekonstrukcji superbohaterskiego mitu. Tu się nie naparza dla idei – tu chodzi o władzę, wpływy i kontrolę narracji. Supermoce to nie dar, tylko potencjalna broń masowego rażenia, a świat napędzany jest nie przez rakiety, tylko przez manipulację. Rządzi ktoś z cienia, a opinia publiczna karmi się ściemą – więc tak, czas założyć foliową czapkę.


Ellis – bohater z niebezpieczną pamięcią
Głównym bohaterem jest Ellis – chłopak wychowany w ukryciu przez rodziców, którzy mieli gest i kręgosłup, żeby przeciwstawić się panującemu porządkowi. Ellis to nie byle jaki ultrasapien. Jest mimikiem – kopiującym moce innych nadludzi znajdujących się w pobliżu – ale prawdziwą bombą jest to, co siedzi mu w głowie: zakodowany katalog wszystkich obdarzonych mocami. Imię, nazwisko, zdolności – wszystko. A taka wiedza to złoto dla rządu. Albo raczej – dla tych, którzy rządowi machają z tylnego siedzenia. Oficjalnie chodzi o kontrolę, nie eliminację. No ale wiemy, jak to działa.
Album zawiera komplet – dwanaście zeszytów serii oraz dość rozbudowane dodatki: profile postaci, skryptopis i garść obowiązkowych szkiców. Graficznie to dokładnie to, czego można się spodziewać po epoce testosteronu – wypięte klaty, biusty jak z pompki, kręgosłupy wyginane jak serpentyny, sylwetki bez grama anatomii, wszystko oblizane połyskliwym, komputerowym kolorem. Od dziewiątego zeszytu pałeczkę przejął Kenneth Rocafort i trzeba mu oddać – jego kreska ma najwięcej charakteru. Oko płynie po kantach i załamaniach z zadowoleniem. Kolory chętnie bym jednak wyprał do zera i poprosił o coś mniej oczojebnego.


Ultrasapieni z ciężkimi dramatami
Najmocniejsze uderzenie przyszło w środkowych zeszytach, gdzie Mark Waid wrzuca na scenę dwóch Ultrasapienów, dla których moce to nie błogosławieństwo, tylko życiowy wyrok. Dziewczynka, która nieświadomie zabija wszystko dookoła siebie – to cholernie mocny wątek, rozpisany z empatią i zakończony brutalnie, wyborem mniejszego zła. A szeryf, który samą obecnością rozkłada ludzi psychicznie i wpędza ich w otchłań – spokojnie mógłby wystąpić w horrorach spod ręki Tyniona IV. Tyle że tutaj jego dramat rozgrywa się wśród kolorowych kadrów i wypasionych mięśni, co robi jeszcze dziwniejszy efekt.
Nieźle też pobrzmiewają tu echa Złotej Ery – retrospekcje cofają nas do lat 40., gdzie superbohater to nie symbol, a narzędzie wojny. Dosłownie – żywa broń, gotowa lecieć na front jak rakieta z patriotyzmem w plecaku. Podsumowując: czytało się to zaskakująco gładko. Grafa to nawiązanie do klasycznego festynu z lat 90. – nie moja bajka, ale trudno. Taki klimat. Do Spawna coraz bliżej, Gunslinger już majaczy na radarze. Póki co – nie wymiękam, a nawet bym powiedział, że „jestem gotowy na wszystko”.
Scenarzysta: Mark Waid
Ilustrator: Marc Silvestri
Wydawca: Studio Lain
Format: 180×275 mm
Liczba stron: 384
Oprawa: Twarda
Druk: kolor