Sandman Uniwersum. Kraina koszmarów. Tom 1
Kolejny powrót do Śnienia, tym razem pod dowództwem Tyniona IV. Nie dziwi, że scenarzysta „Batmana„, „Departamentu Prawdy” czy „Miłego domu nad jeziorem” eksploruje aspekty grozy, a w centrum swojej historii stawia Koryntczyka — niepokornego, przebojowego koszmaru sennego, który za okularami przeciwsłonecznymi (czy tam spawalniczymi) skrywa dodatkowe dwa garnitury zębów.
Spełnienie marzeń
„Kraina koszmarów. Tom 1″ to spełnienie marzeń. Tynion IV, jako wielki fan serii Neila Gaimana, podchodzi do materiału z pasją i wyczuciem. „Sandman” rozrósł się na tyle, że dochodzimy do sytuacji podobnej do tej sprzed lat w Marvelu: fani, którzy zaczytywali się w pierwszych przygodach superbohaterów ze Srebrnej Ery, po latach zasiadają do tworzenia ich nowych historii. To także spełnienie pragnień czytelników takich jak ja — gdy tylko zobaczyłem trzykrotnie uśmiechniętą twarz na okładce, nie mogłem doczekać się ponownego spotkania z Koryntczykiem. „Sandman” to seria pełna wątków i elementów, które aż proszą się o rozwinięcie. Neil Gaiman jakby częstował próbką, ale zostawiał nas z uczuciem niedosytu, skupiając się na innych smakach.
„Kraina koszmarów. Tom 1″przedstawia nam Madison Flynn, studentkę malarstwa, która na jawie widuje swój sen — potwora z dodatkowymi ustami zamiast oczu. Problem w tym, że to nie jest Koryntczyk. Ktoś używa jego znaku rozpoznawczego, a takie nadużycie szybko zwraca jego uwagę. Sam bym się wkurzył.
Rozważania nad naturą koszmarów
Wkrótce na scenę wchodzi dwójka bandziorów spoza świata: Udręka i Ekstaza. Przypominają klasyczne niepasujące do siebie duety, jak Flip i Flap czy Pat i Pataszon. Obaj różnią się w sposobie straszenia — jeden zakłada maskę z grubym suwakiem, a drugi naciąga skórę na twarzy, mocno ją deformując. Nadal jednak pozostają tylko pionkami w grze, bo ktoś z „grubych ryb” pragnie śmierci Madison. Intryga wciąga coraz głębiej, a oprócz nowych postaci na scenie dramatu pojawiają się także starzy znajomi.
Nie brakuje rozważań na temat koszmarów, zwłaszcza nad tym, dlaczego w ogóle śnimy tak okropne rzeczy, które wydają się zbyt odrealnione, by mogły być prawdziwe. W trakcie fabuły odkrywane są mechanizmy zachodzące w mózgu, który wpada w stan porażającej nadaktywności zaraz po zgaszeniu światła. Część tych koszmarów to pozostałość z czasów, gdy człowiek musiał stawiać czoła licznym zagrożeniom, szczególnie ze strony polujących nocą drapieżników. Inne pełnią funkcję treningową — pozwalają przygotować się na przerażające wydarzenia, by w chwili prawdziwego zagrożenia strach nas nie sparaliżował. Wśród wymyślonych lęków pojawia się też miejsce na te prawdziwe, a jednym z nich jest wspomnienie o Eddiem Gainie. (Jeśli nie słyszeliście o jego czynach, koniecznie zajrzyjcie tutaj — KLIK).
Graficzna różnorodność
Głównym rysownikiem serii jest Lisandro Estherren, jednak już w pierwszym zeszycie pojawia się miejsce na dygresje, które ilustruje inny artysta. Pod koniec albumu za rysunki odpowiadają Patricio Delpeche, a później Maria Llovet. Główna oś fabularna zyskała dzięki pięknym kolorom nałożonym przez Patricio Delpeche, ale zgodnie z tradycją serii Gaimana można cieszyć się różnorodnością stylów graficznych. Zmiany w warstwie wizualnej zgrabnie współgrają z różnorodnością scenerii, okoliczności czy czasu, co świetnie je uzasadnia i zwyczajnie dobrze pasuje do narracji. Nie brakuje także eksperymentów, takich jak rozkładówka przedstawiająca otwartą książkę z kadrami wkomponowanymi w jej strony — to pomysłowe i wizualnie intrygujące rozwiązanie.
Trochę rozczarowuje fakt, że spora część piątego rozdziału Domu Lalki (drugiego tomu Sandmana) została opowiedziana na nowo. Może dzięki temu „Kraina koszmarów. Tom 1″ to album, który nie wymaga znajomości innych komiksów, mimo że wyrasta z innej serii. Jednak czy naprawdę o to chodzi, by tworzyć coś, co poradzi sobie samo? Może jednak tak. U Tyniona niby wszystko jest bardziej: lepiej, ładniej, więcej i bardziej widowiskowo, ale — jak się można domyślić — do poziomu serii Gaimana nie udaje się doskoczyć. Zresztą, nikt chyba tego raczej nie oczekiwał.
Z alternatywnych okładek szczególnie warto zwrócić uwagę na grafikę autorstwa Billa Sienkiewicza — świetną, ekspresjonistyczną i eksplodującą barwami. To dokładnie ten rodzaj sztuki, który bardzo lubię. Jednak najbardziej przypadła mi do gustu okładka Alvaro Martineza Bueno, głównie ze względu na trafny humor — gazeta przygotowana do podglądania to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Nie sposób się nie uśmiechnąć razem z Koryntczykiem.
OK, „Sandman Uniwersum” to nie „Sandman”. Tynion IV to nie Neil Gaiman, dawnego Snu już nie ma, a nawet Koryntczyk nie jest tym samym koszmarem. Można czytać bez spiny, traktując to jako okazję, by zobaczyć, co inni mają do powiedzenia o Śnieniu. Jednak jeśli ktoś planuje porównywać wszystko do tego, jakie to kiedyś było genialne, lepiej sobie darować. A Koryntczyk powróci — drugi tom już w nowym roku.
Scenarzysta: Tynion James IV
Ilustrator: Lisandro Estherren, Maria Llovet, Yanick Paquette, Andrea Sorrentino, Francesco Francavilla, Dani, Aaron Campbell
Kolory: Patricio Delpeche, Jordie Bellaire, Nathan Fairbairn, Tamra Bonvillain
Okładki zeszytów: Reiko Murakami
Okładka albumu: Alex Eckman-Lawn
Tłumacz: Paulina Braiter
Wydawnictwo: Egmont
Seria: Sandman Uniwersum, Kraina koszmarów
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 184
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolor
Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo