Thanos – cwaniak z Avengers Wojna bez Granic
Thanos – Bad Mother f*cker
Avengers Wojna Bez Granic jest dla mnie rozrywką niskich lotów, która pokazać ma nam jak najwięcej bohaterów Marvela, w jak najżwawszych, najbardziej pełnych akcji scenach. Po ponad dwóch godzinach opowieści o gadzinie zwanej Thanos spodziewałem się więcej. Jako że purpurowego cwaniaka uwielbiam głównie od czasu przeczytania Życia i Śmierci Kapitana Marvela, niżej pięć filarów, których zabrakło mi w filmie.
1 – oryginalny wygląd
Racja, Marvel często zmienia zwyczaje związane z ubieraniem się majtkarzy. Zwłaszcza w alternatywnych światach, bo tak śmiało można nazwać MCU. Thanos podążył za modą w stylu łysy z brodą (czy łysy z Brazzers). Problem, że na mosznie broda mu nie wyrosła, co jeszcze bardziej podkreśla jego paskudny pysk. Brakuje mi jego klasycznego wyglądu, który w samym uniwersum komiksowym nie wiele się zmienił.
2 – narzeczona Thanosa
Śmierć stoi cały czas przy boku filmowego tyrana, ale tylko w wymiarze metafizycznym. Krwawa misja Thanosa przynosi śmiertelne żniwo. W komiksie nabiera wręcz wymiaru romantycznego, a w ostatnich chwilach Kapitana Marvela odgrywa kluczową rolę. Mimo to scenarzyści zrezygnowali z obrazowania relacji, która pokrzyżowałaby scenę z Gamorą. Śmierć bohaterów z Wojny bez granic zdaje się dla mnie nie być prawdziwa. Fakt, że w produkcji są spin-offy pająka czy Strażników, sugeruje, że całość zostanie wkrótce odkręcona. W końcu wskrzeszanie bohaterów to specjalność Marvela
3 – zakrzywienie synchroniczne
Pojedynek Thanosa z Draxem z Captain Marvel #28 jest jednym z moich ulubionych. Głównie za sprawą wielopoziomowości starcia, która przyprawia przeciwnika o obłęd. Przebieg walki sięga w głąb postaci, zahaczając wręcz o poezję. „Najpierw czeka Cię atak pięści zdruzgotanych iluzji i złamanych obietnic! Potem padniesz ofiarą złowrogich zjaw czynów minionych… i posępnych gróźb upiorów przeszłego zła! Poczuj moc i frustrację umysłu ogarniętego amokiem!”. Zamiast tego dostajemy standardowe pranie po pyskach. W dodatku ciosy padają tak szybko, że trudno skupić się nad kolejnymi razami. Wszystko zlewa się w jeden kipisz. Cios wymierzony Iron manowi w trailerze robił wrażenie – tu prawie mi umknął. Przyznam, że za pierwszym razem przysypiałem na scenach walki. Nuda!
4 – wielcy nieobecni
Najbardziej brakowało mi Kapitana Marvela, ale tu jest szansa, że pojawi się w Avengers 4, choć raczej Mar-Vella nie zobaczymy. Dziwi mnie natomiast fakt, że choć Wojna bez granic miała konsekwencje w całym wszechświecie, to scenarzyści postanowili przedstawić działania wojenne tylko na Ziemi, Tytanie i kilku bezludnych planetach. Czemu Kree nie włączają się do konfliktu? Albo Skrulle? A przecież w Marvelu żaden galaktyczny konflikt nie dzieje bez udziału Fantastycznej Czwórki, czy Silver Surfera. Tak, wiem, prawa autorskie, bla, bla, bla. Chcieć to móc, ze Spiderem się udało. No ale wtedy film trwałby z dziesięć godzin.
5 – soundtrack
Brakuje mi też jakiegoś solidnego akcentu w warstwie dźwiękowej. Nie kupuję całego Avengers Theme, w którym jak zmienisz dwa dźwięki, wychodzi temat Star Treka, a jak dodasz pięć, to Piraci z Karaibów. Na tle soundtrackowej miernoty MCU wyróżniają się jedynie Strażnicy Galaktyki, no ale ja uwielbiam lata 80-te. Wejście Thanosa najchętniej ubarwiłbym głęboką purpurą utworu Perfect Strangers. Kosmiczny statek wchodzi w atmosferę przy klawiszowym intro. Thanos kroczy przy miarowej sekcji rytmicznej i w średnim tempie zbliża się do superbohaterów. Do you remember, remember my name? – przy użyciu rękawicy rozwala księżyc – oooo-o-o-o.
Jednakowoż jestem przekonany, że się ze mną nie zgadzacie. Avengersy zarobiły już górę szmalcu, a całe uniwersum filmowe ma plany na kilka najbliższych lat. Czy formuła kolorowego wiru akcji wkrótce się wyczerpie? Wątpię.
Sylwester
To nie koniec…