Wojny Lucasa… i to nie tylko te gwiezdne
Wojny Lucasa to opowieść o powstaniu filmu Star Wars z 1977 roku oraz sukcesie, dzięki któremu powstała franczyza znana na całym świecie. Warta obrzydliwe pieniądze. Ta historia pełna jest emocji, walki i dążenia do realizacji swojej wizji oraz odnajdywania magii z dzieciństwa.
Co w artykule?
Wojny Lucasa i to nie tylko te gwiezdne
Nie wiem, ile razy widziałem Epizod IV, być może jest to nawet film, który widziałem największą ilość razy. Jako dzieciak wlepiałem wzrok ekran, zafascynowany przygodą, pojedynkami na miecze świetlne i pościgami statków kosmiczny. Nie za wiele za to interesowało mnie ile wysiłku, czy pieniędzy kosztowało wyprodukowanie kilkudziesięciu minut widowiska, choć z kolegami z podwórka zastanawialiśmy się nad techniczną stroną efektów specjalnych. Każdy miał jakiś pomysł lub swoją projekcję, a że internetu wtedy nie było, teorie się mnożyły.
Wojny Lucasa zabierają fanów Gwiezdnych Wojen na drugą stronę (chciałoby się powiedzieć mocy – HA! HA!) kurtyny, a czeka tam równie spektakularne widowisko. Komiks zaczyna się jak u Hitchcocka, trzęsieniem ziemi. Pierwsze słowa, jakie padają to: „jesteśmy w dupie” po czym pędzące auto odwozi George’a Lucasa do szpitala z podejrzeniem zawału serca. Ta historia mogła się zakończyć, zanim się zaczęła. To stwierdzenie pasuje do różnych momentów życia twórcy Star Wars, tak jak i etapów realizacji filmu.
Zaraz po kryzysowym momencie Laurent Hopman odpala retrospekcje i pokazuje czytelnikowi młodzieńca, który uwielbia szybkie samochody i chciałby zostać rajdowcem. W tym momencie zrywa się wiatr przeznaczenia, który działa przez drastyczne wydarzenia, aby przerzucić chłopaka na inne tory. „Postanowiłem pójść na studia reżyserskie” nie brzmi wcale jak marnowanie sobie życia, ale mina rodziców Lucasa jednak nie była za wesoła.
Po pierwsze – nigdy się nie poddawaj
Wojny Lucasa spokojnie można traktować jako podręcznik motywacyjny, który uczy, że nie należy się poddawać. Droga do nakręcenia pierwszego filmu ze sławnego cyklu była bardzo długa, możemy zaobserwować całkiem spory, ale jednak wycinek. Przez studia, filmowy debiut, który przeszedł bez większego echa, komercyjne zwrócenie na siebie uwagi, aż w końcu zogniskowanie wszystkich wysiłków nad powstaniem Gwiezdnych Wojen.
Na drugim planie przewija się sporo osób, w tym pojawiają się z dzisiejszej perspektywy wielkie nazwiska, także u progu swojej kariery. To pojawia się Steven Spielberg pracujący nad Bliskimi Spotkaniami Trzeciego Stopnia, a to Francisco Copolla oznajmia, że będzie ekranizował historię włoskiej rodziny z lat 40. Leciutkie dialogi, słowa wypowiadane tak jakby od niechcenia i lekko zaskakujące stwierdzenia typu „nie przemawia to do mnie”, po czym następuje nakręcenie jednego z najlepszych filmów w historii kina.
Coraz bardziej poznajemy George’a Lucasa. Skrytego, niewiele mówiącego dziwaka z niepokojącymi tikami nerwowymi, unikającego rozmów z nieznanymi ludźmi. Ze swoimi introwertycznymi cechami w pełni go rozumiem, ale wtedy wpada Copolla z błyskotliwą obserwacją. „I dlatego wybrałeś zawód, w którym trzeba codziennie rozmawiać z dziesiątkami obcych ludzi?”, co nieco bawi, ale i trochę przeraża.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić
W głowie Lucasa zrodziła się wizja filmu, którego zwyczajnie nie dało się zrealizować w latach 70. Powstawały już co prawda filmy dziejące się w kosmosie jak choćby 2001. Odyseja Kosmiczna genialnego Stanleya Kubricka, ale miało dojść do rewolucji i to na kilku płaszczyznach. Statyczne efekty specjalne miały być zastąpione dynamicznymi, z obracającą się perspektywą, statki kosmiczne miały pędzić, ujęcia oddawać wrażenie ruchu, urywać wręcz głowę. Zaś do emocjonującego finału George Lucas zamierzał dojść przygodą, a nie intelektualnym pojedynkiem.
Realizację filmu spokojnie można rozpatrywać z punktu widzenia zarządzania projektami i to takiego, w którym wiele rzeczy (jak nie wszystkie, zgodnie z prawem Murphy’ego) idzie nie tak. Praca na pustyni, kostiumy, które raniły i doprowadzały aktorów na skraj odwodnienia. Szwankująca technologia, czy choćby prawo pracy w Anglii. Nieprzewidziane trudności czyhały na każdym kroku. Jednak to, co mnie najbardziej szokuje to nastawienie wytwórni 20th Century Fox, która gotowa była utopić projekt kilkukrotnie, bo efekt pracy im się nie podobał.
Trudne w to uwierzyć, ale takie rzeczy prawdopodobnie wydarzały się nie raz, tylko o tym nie wiemy. Ot, nie powstało coś przełomowego. Oczywiście od samego początku lektury zdaję sobie sprawę z tego, że na końcu czeka wielki sukces, wszyscy na świecie to wiedzą. Niemniej złościłem się na głupi zarząd olbrzymiej korporacji, a przeciąganie ryzyka na skraj szaleństwa nieprzyjemnie siał we mnie niepokój. Wszystko przecież po to, by każdy element, jak choćby muzyka dopracowany był w najmniejszych szczegółach.
Emocjonujący spektakl
Wojny Lucasa w warstwie graficznej zostały zrealizowane uproszczonymi środkami, w zasadzie jest to komiks czarno-biały z kolorowaniem przeznaczonym tylko do akcentowania. A to przemyka złoty C-3PO, a to telefon, przez który prowadzone są gorące rozmowy, połyskuje na czerwono, a to Harrison Ford zamierza schrupać soczyste jabłuszko. Gra to mocno ze sobą, wpływa na czytelnika i sprawia, że treści odczuwa się, obserwując graficzny język. Oczywiście Reanud Roche potrafiłby stworzyć bardziej realistyczne rysunki, ale cieszę się, że tego nie zrobił, bo na bank powstałby krótszy komiks i nieprzejmujący aż tak w kluczowych momentach.
Nie mam co prawda uczucia niedosytu, ale pod skórą czuję, że mogłaby to być co najmniej dwukrotnie dłuższa opowieść. Muszę przyznać, że dowiedziałem się sporo ciekawych informacji na temat kuchni Star Wars, jak choćby to, że aktorzy wcielający się w duet robotów C-3PO i R2-D2, mimo że na ekranie czuć między nimi chemię, w rzeczywistości byli ze sobą tak pokłóceni, że ze sobą nie rozmawiali. Nie wiedziałem też kilku innych rzeczy, jak choćby tego, że Alec Guiness był o krok od rezygnacji, a Harrison Ford przed wcieleniem się w ikoniczną postać zajmował się stolarką.
Zakończenie w pełni rekompensuje Lucasowi wszystkie przeciwności na drodze do realizacji wizji. Nie ulega wątpliwości, że Star Wars wyglądałby dzisiaj zupełnie inaczej. Ba! Wyglądałby inaczej już wtedy, gdyby nie technologia, czy upór wytwórni. Jednak wiadomo też, że do rozwoju potrzeba wizjonerów, którzy burzyć będą zastany stan rzeczy, osiągać dotąd nieosiągalne rzeczy i przestawiać niewidzialne granice możliwości.
Scenariusz: Laurent Hopman
Rysunki i kolory : Renaud Roche
Przełożyła: Marta Duda-Gryc
Wydawnictwo: Lost in Time
Format: 165×210 mm
Liczba stron: 208
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Druk: kolor