Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie – love story w kosmosie

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie to kolejny komiks zakorzeniony w uniwersum Czarnego Młota, napisany przez cenionego i ogólnie lubianego Jeffa Lemire’a. Rzadko kto z ogółu zwraca uwagę na genialne Trillium tego autora, zapewne przez brak polskiej wersji. Jak rozumiem, system pisma obcych, wymagający czasochłonnego rozkodowywania, tłumaczenia i ponownego kodowania, skutecznie zniechęca naszych wydawców (a być może się mylę i są inne powody) . A szkoda, bo to świetny komiks, w przeciwieństwie do obecnie omawianego.

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie

Jeff Lemire swoim Czarnym Młotem zaskarbił sobie rzesze fanów. Trudno się dziwić, pierwszy tom dobrze złapał czytelnika za twarz, wysuwając w jego stronę pytania. Skąd bohaterowie wzięli się na farmie, co tam robią, gdzie jest droga do domu, jaką mają przeszłość, czemu nikt nie wie, że są superbohaterami i (przede wszystkim), po co ta cała maskarada? Na dodatek Dean Ormston zilustrował opowieść Kanadyjczyka w iście nowoczesnym stylu, nawiązując do starej, dobrej szkoły tuszu. Nad całością więc powiewa sztandar w dwóch kolorach, jeden symbolizujący to co nowe, drugi to co tradycyjne.

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie

W ten to sposób Jeff Lemire spełnia marzenia. I swoje, bo chciał stworzyć komiks superbohaterski, i czytelników, którzy chcieliby poczytać opowieść o kalesoniarzach, którą po prostu da się czytać. Historię ładnie zilustrowaną i zawierającą wątki filozofowania. Oprócz głównej osi wydarzeń, na której znalazły się główne wyjaśnienia, co, jak, z kim i dlaczego, pojawiły się serie poboczne, z których moja ulubiona to Doktor Star i Królestwo Straconej Przyszłości, po mistrzowsku opowiadająca o ojcowskich relacjach (bo to, jak wiemy, Lemire robi najlepiej). Wszystkie z nich mają zaszyty wspólny, malutki, choć może poboczny cel. Dołożyć kolejny element do całej układanki.

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie

Tym razem na czoło zostaje wypchnięty Pułkownik Weird, który jak sam jego przydomek głosi, dziwnym jest typem. Do tej pory pojawiał się w najmniej spodziewanych momentach, najczęściej bełkocząc coś bez ładu i składu i miast pomagać, wprowadzał zamęt. Mimo to warto się tej postaci bliżej przyjrzeć, co z resztą podpowiada sam autor. Definicja bohatera biorąca garściami z najlepszych fabuł sci-fi otwiera przed spragnionym wiedzy umysłem cały kosmos i pozwala porozmyślać nad tym, co kryje przeogromna przestrzeń wisząca nad naszymi głowami. Czy możliwe jest dotarcie do kresu wszechświata? Czy możliwe jest przekroczenie granicy linearnego postrzegania czasu? Czy człowiek jest w stanie znieść długotrwałą izolację, czy odosobnienie jest niechybną drogą do obłędu?

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie

Jak sami widzicie, Jeff Lemire umie w sci-fi. Dobrze wymyślił Pułkownika Weirda. Dosyć fajnie wyprowadził też zalążek fabuły, krążący wokół utraconego wspomnienia. Zresztą wspomniany przeze mnie Trillium jest kolejnym dowodem na obronienie tej tezy. Niestety, Zagubionego w kosmosie trudno przy nim postawić, a rzekłbym, że nawet nie broni się przy Doktorze Starze. Ani sci-fi, ani love story nie wyszło tym razem Kanadyjczykowi zbyt wyraźnie. Czuję spore rozczarowanie i nawet większy niedosyt.

Tyler Crook oferuje bardzo ładne, miłe dla oka, malowane grafiki. Nawet gdybym bardzo chciał czegoś się przyczepić, to bym nie znalazł słabego punktu. Problem w tym, że żaden z kadrów nie wrył mi się jakoś mocno w pamięć. Kondygnację wyżej są okładki, ale to trochę dla mnie za mało. Nie przekonuje mnie też design Pułkownika Weirda z różnych jego epok. Dziecięcy wygląda jak dziwny Tintin, postać wyrasta na blondwłosego Buzza Astrala i przed starczą, obłąkaną wersją zalicza jeszcze etap przywódcy komuny flower power.

Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie

Nie jestem do końca przekonany, że chciałbym, aby Lemire stworzył drugie Trillium. Mimo to jak porównuję te dwa komiksy, to Pułkownik Weird. Zagubiony w kosmosie wypada blado. Do pierwszego z chęcią wracam, do omawianej opowieści ze świata Czarnego Młota raczej już nie wrócę. Obie historie określiłbym jako love story rozgrywającym się na silnym, fantastyczno-naukowym tle, ale za drugim razem zwyczajnie nie pykło. Fani serii mogą się ze mną nie zgodzić, wartość Zagubionego w kosmosie na pewno wzrasta, gdy traktuje się go jako całość z Czarnym Młotem. Jako osobna opowieść broni się niczym dzieciak przed sięgnięciem po cukierka.

Sylwester

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji

Share This: