Raz i na zawsze. Jałowa ziemia. Tom 5
Seria, w której różne elementy z legend arturiańskich oraz brytyjskiej literatury i innych podań zostały wymieszane w komiksowym uniwersum przywodzącym na myśl piekielne realia Spawna, dobija do końca. Raz i na zawsze. Jałowa ziemia to finał przeprowadzony w szybkim tempie, dynamiczny, połyskujący neonowymi barwami, a miejscami brutalny z przerąbywaniem osób na pół na czele.
Co w artykule?
Jest ogień
Zacznę od tego, co mi się podobało, a warstwa graficzna to mocna strona całej serii. Dan Mora (rysunki) i Tamra Bonvillain (kolory) dają ognia w realistyczny sposób, choć z wyraźnymi konturami. Okładka do tego albumu jest świetna, najlepsza z dotychczasowych, choć chyba lepiej pasowałaby do Sroczego sejmiku (czyli tomu trzeciego, więcej tu – klik). Piekielne ptaszyska siadające na zakrwawionym mieczu to nadal świetna grafika, bez zdradzania, kto jako ostatni będzie dzierżył dający władzę miecz.
Kieron Gillen wyprowadził serię w mega interesujący sposób, zaczynając od małego grona narodowej subkultury, która pragnęła znowu zobaczyć Anglię wspaniałą. Przywrócili do życia, czy właściwie przyzwali z piekła samego Króla Artura. Do tego czasu do opowieści zostało nawrzucane tyle elementów, że ciut kręci się w głowie, z najnowszych rewelacji należy napomknąć o pojawieniu się Robin Hooda i jego Wesołej Kompanii (a Mały John, tym razem jest ogromniasto ogromniasty), no i należy oczekiwać zgodnie z zapowiedzią w tytule nawiązań do Spalonej Ziemi Eliota. Te wpadają w dwudziestym szóstym zeszycie serii (drugim z tego albumu), brzmią nieco pretensjonalnie, ale niektóre zdania wybrzmiewają klimatycznie, gorzko i zgodnie z prawdą, jak choćby „niczego nie oczekiwaliśmy, niczego nie otrzymaliśmy”.
Angielska pisanka
Siatka referencji sprawia, że Raz i na zawsze nie jest do końca tylko fantastycznie wymalowaną pisanką, choć nachodzą mnie myśli, że za finał było warto sięgnąć tylko po to, by zobaczyć Duncana, Rose i Bridgette (czyli turbo babcię) wystrzelonych w powietrze na ogromnej strzale Małego Johna (a nawet trochę śmiechłem, jak to zobaczyłem). No nie powiem, rozrąbanie jednego z głównych bohaterów też niczego sobie, tak samo, jak obraz pary smoków (chyba powinien być biały i czerwony, ale kto by się czepiał) spoczywających pod Wielką Brytanią, symbolizujący dwa wiecznie kłócące się ze sobą narody, Brytów i Sasów. Jak wiadomo, gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci (czy tak jak w tym przypadku – trzecia) korzysta.
„Chaos narasta” to dobre podsumowanie ostatniego tomu, podsycany jest przez ciągłe zmienianie ról przez postacie, tak aby pasowały do starych opowieści. Nie pomaga słaba znajomość angielskiej historii, mitów i legend, choć te najważniejszy zna chyba każdy. Referencje sypane są w sposób wywołujący oszołomienie i jakbym miał podać powód, dla którego matka Duncana znowu chce, aby nazywać ją Nimue i jest w stanie poświęcić życie jednego syna, by odzyskać drugiego, to nie byłbym w stanie sklecić jednego, sensownego zdania. Aha, sytuacji nie poprawia fakt, że w opowieści czas przyśpiesza, im bliżej jest do finału, bo to sprawia, że tworzy się jeszcze ciaśniejszy wir wydarzeń, choć przerywany przez sceny, w których można złapać oddech, jak przy romantycznej kolacji w lesie, przy płomieniach świec.
Koniec, ale czy definitywny?
Serię wieńczą dwie całkiem przyjemne sceny, choć każda o innym nastroju. Pierwsza to klasyczna ucieczka z piekła, z tym że nie każdemu będzie dane wyjść. Wiadomo, że odwracanie się w takiej sytuacji nie jest wskazane. Druga jest dużo bardziej humorystyczna i nawiązuje do wód zapomnienia (nie mylić z urwaniem filmu przy nadużywaniu alkoholu). Mimo że Gillen wymyślił to tak, aby cała przygoda nie została zapamiętana, to jednak skorzystał w ostatniej chwili ze sprytu babci Duncana i pozostawił na końcu wytrych umożliwiający otworzenie zaryglowanych drzwi. Tak, na wypadek, jak by chciało mu się napisać jeszcze trzydzieści zeszytów, zgodnie z pierwotnym założeniem. No i to tyle, kusi trochę, aby przeczytać całość od początku, ale na bank nie zrobię tego w najbliższym czasie.
Scenarzysta: Kieron Gillen
Ilustrator: Dan Mora
Kolory: Tamra Bonvillain
Tłumacz: Jacek Drewnowski
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Seria: Raz i na zawsze
Format: 170×260 mm
Liczba stron: 160
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor