Ćma #4. Pierwszy kontakt – Kosmiczna przygoda Ćmy i nowe spojrzenie na serię

Na Komiksowej Warszawie premierę miał szósty zeszyt Ćmy: koi no yokan – mam już lekturę za sobą. Zdałem sobie jednak sprawę, że ostatni raz pisałem o przygodach warszawskiego superbohatera futurystycznego dwudziestolecia międzywojennego (a właściwie trzech dwudziestoleci) przy okazji Nasiona Zła, czyli… trzeciego zeszytu. Czas to nadrobić. Zanim więc przejdę do najnowszego odcinka, najpierw na tapetę wchodzi Ćma #4. Pierwszy kontakt (a Epizod 9 – mam nadzieję – już za chwilkę).

Ćma #4. Pierwszy kontakt

Ćma w kosmosie?

Czy zgodnie z sugestią w tytule mamy do czynienia z nowym początkiem dla warszawskiego superbohatera? Niekoniecznie — nie znajdziemy tu klasycznej genezy postaci, choć uparci mogą potraktować ten zeszyt jako punkt wejścia, bo da się go czytać bez znajomości poprzednich wydarzeń. Przygodę wymyśloną przez Tomasza Grodeckiego można by opisać jako „Ćma w kosmosie” — choć to określenie może być nieco krzywdzące. To nie jest zwykła podróż na orbitę i z powrotem. A właściwie… też, ale przy okazji autor sięga po teorie spiskowe i tworzy niepokojący klimat spotkania z obcą cywilizacją, z mocnym zachwianiem procesów myślowych.

Ćma #4. Pierwszy kontakt

Ćma leci do światła — a przecież w klasycznych narracjach o porwaniach przez obcych to właśnie świetlna wiązka sprowadza ludzi na pokład statku kosmicznego. Ten motyw widać zresztą już na okładce zeszytu. A skoro mowa o tym, co rzuca się w oczy — za rysunki ponownie odpowiada Grzegorz Kaczmarczyk, co z pewnością ucieszy wszystkich, którym przypadło do gustu Nasiono zła. Mnie się podobało. Choć oczywiście nie mam nic przeciwko pozostałym rysownikom — każdy wnosi do serii coś własnego, niepodrabialnego, podkreślając odmienny charakter kolejnych epizodów.

Czerń, biel i pustka

Ćma #4. Pierwszy kontakt to komiks czarno-biały — kolor pojawi się dopiero w szóstym zeszycie. Ale taki zabieg świetnie pasuje zarówno do motywu kosmitów, jak i do dotychczasowego, niepokojącego klimatu serii. W kosmosie nie ma przecież laserowych pokazów — jest pustka, która wszystko pochłania.

I tu Grzegorz Kaczmarczyk robi coś, czego wcześniej w Ćmie jeszcze nie było: atakuje dwustronicowymi splashami. Z rozmachem, z pełnym wykorzystaniem swojej szczegółowej kreski. Gdyby kiedyś ktoś wpadł na pomysł, by zrobić z nich printy — nie wahałbym się ani chwili. „Ale kosmos” — to chyba najlepsza możliwa autorecenzja.

Ćma #4. Pierwszy kontakt

Tylną okładkę zdobi jeszcze ciekawszy obrazek niż front — znacznie bardziej drastyczny, co pewnie tłumaczy jego miejsce z tyłu. Kompozycją przypomina nieco okładkę trzeciego tomu zbiorczego wydania Y: The Last Man Vaughana, choć utrzymany jest w zupełnie innym, bo przegniłym stylu.

Ćma z przeszłości w przyszłości

Sekwencje – jak to u Grodeckiego – są bardzo wyraźne, zwłaszcza scena lądowania spodka kosmitów robi świetne wrażenie. Choć przyznam, że dopiero wczoraj, przeglądając zeszyt wspólnie z autorem, dowiedziałem się, co właściwie miały symbolizować te białe kropeczki przelatujące przez kadry. Sam bym na to nie wpadł. Mimo wszystko – spotkanie z obcymi powinno zostawiać w pamięci ślad jak z niejasnego snu. Rozmyty, pełen luk i niedopowiedzeń. I właśnie dlatego nie mam pretensji o brak jednoznaczności. Wręcz przeciwnie – dla mnie to działa.

Dobrze rozegrany został wątek pomocnika Ćmy — a może raczej pomocnika na jedną misję. Skoro od początku wiadomo było, że wyruszą we dwóch, a wróci tylko jeden (co zresztą stanowi wyraźne nawiązanie do mitu Ikara), to trudno było o inne rozwiązanie. Ktoś musiał wylecieć w pustkę – i albo miała to być wcześniej wprowadzona postać, albo ktoś zupełnie nowy, stworzony specjalnie na potrzeby tego zeszytu.

Ćma #4. Pierwszy kontakt

A, no i jest też trochę zabawy z czasem przy bliskim spotkaniu z… obcą technologią. Możemy zobaczyć Ćmę z przyszłości — tej całkiem bliskiej, bo z 2026 roku (gdzie nie czeka go nic przyjemnego), i tej znacznie dalszej, z roku 2126. Tam czeka na nas technologicznie zaawansowana wersja bohatera — i szczerze? Czytałbym więcej.

I to tyle — Ćmę cenię m.in. za to, że za każdym razem oferuje coś innego. Jasne, nie miałbym nic przeciwko dłuższej przygodzie z bohaterem, ale na to jeszcze przyjdzie czas (tak słyszałem). Tymczasem następnym razem zajrzę do piątego zeszytu — czyli Epizodu 9. Na koniec? Żart prowadzącego, ale nie będę Wam go psuł.

Scenarzysta: Tomasz Grodecki

Ilustrator: Grzegorz Kaczmarczyk

Wydawca: Timof

Seria: Ćma

Format: 162×235 mm

Liczba stron: 24

Oprawa: Miękka

Druk: cz-b

Share This: