Tytani. Świat bestii. Tom 1 – nowe oblicze drużyny po Mrocznym Kryzysie

Na początku byłem zajarany, gdy zobaczyłem, że obok „Nightwinga” Tom Taylor zabrał się też za drużynę prowadzoną przez Dicka Graysona. Po lekturze „Czasu Tytanów” – w połowie poświęconego właśnie im – mój entuzjazm trochę opadł. Do tomu „Tytani. Świat bestii” zabierałem się więc bez większego pośpiechu. W końcu trzeba było jednak „zjeść tę żabę” – i okazało się, że wcale nie jest tak źle. Jasne, do poziomu „Nightwinga” to nie doskakuje, ale komiks ma swoje atuty.

Tytani. Świat bestii

Nie takiej drużyny chciałem

Moje rozczarowanie Tytanami na łamach Nightwinga (więcej tu – klik) wynika przede wszystkim z tego, że liczyłem na kontynuację street-fightowej formuły z poprzednich dwóch tomów. Tymczasem w trzecim Dick Grayson zostaje obdarzony mocami i wciąga siebie oraz drużynę w konflikt z dosłownym złem z piekła rodem. Tutaj on sam znowu nie ma supermocy, ale reszta zespołu jak najbardziej tak. Fabuła naturalnie rozciąga się więc na większą skalę – co z jednej strony ma sens, ale z drugiej wypiera to, co najbardziej lubię: klimatyczne naparzanki ze zbirami po dokach i ciemnych zaułkach miasta.

„Tytani. Świat bestii”, podobnie jak albumy z Nightwingiem, to tom o podwójnej objętości. Oprócz „Wyjścia z cienia”, które wprowadza w główny story arc serii, dostajemy rozproszoną po różnych tytułach tytułową bestialską rozpierduchę – uzupełnioną o kilka porozrzucanych epizodów. Trochę niespójnie, ale za to kompletnie.

Tytani. Świat bestii

Tom Taylor powoli zmienia moje spojrzenie na drużynę Tytanów – coś, za co będę mu wdzięczny dopiero od połowy albumu. Na początku to Nightwing gra pierwsze skrzypce – co idealnie współgra z moim podejściem do tej ekipy. Pojawia się też kilka scen przypominających początki drużyny, kiedy Dick Grayson paradował jeszcze w jaskrawo kolorowym stroju Robina, a nie w stylowym, niebiesko-czarnym wdzianku Nightwinga. Ten kontrast działa świetnie. Początkowo Tytani byli przecież ekipą młodzików, oddelegowaną do mniejszych zagrożeń niż te, którymi zajmowała się Liga Sprawiedliwości.

Tytani zaczynają odgrywać coraz większą rolę – w tle tego albumu rozgrywają się wydarzenia, które wstrząsają fundamentami uniwersum DC, na czele z Mrocznym Kryzysem. Sam ten crossover sobie odpuściłem, ale w lekturze „Świata bestii” nie stanowi to większego problemu. Kluczowe jest to, że po wydarzeniach kryzysowych Liga Sprawiedliwości przestaje istnieć. Tym samym robi się miejsce na scenie dla… Tytanów – a jakże!

Zmiana lidera, zmiana perspektywy

Im Tytani stają się ważniejsi dla świata, tym bardziej maleje rola Nightwinga – zarówno w samej drużynie, jak i w narracji serii. Najpierw, bez większego uzasadnienia, dowodzenie zostaje przekazane Donnie Troy – Amazonce wychowanej na Themiscyrze. Później fabularny ciężar (i próba ocalenia świata – choć… nie wyszło) spada na barki Beast Boya. Grayson ustępuje pola innym i dobrze, bo komiks zyskuje na rozmachu, którego postać Nightwinga zwyczajnie nie byłaby w stanie udźwignąć.

Tytani. Świat bestii

Kosmiczna rozpierducha i zaskakująca głębia

„Tytani. Świat bestii” to tom o kilku obliczach. Zaczyna się jak zwykły średniak z kilkoma miłymi akcentami – na przykład pojedynkiem przypominającym starcie King Konga z Godzillą. Później przenosimy się w rejony kosmicznej, epickiej rozpierduchy, gdzie dwie gigantyczne rozgwiazdy walczą ze sobą na śmierć i życie, a Beast Boy pokazuje, na co go naprawdę stać. I okazuje się, że rozmiar ma znaczenie – zwłaszcza jeśli chodzi o mózg. W finale dostajemy wnikliwą analizę skutków wydarzeń z różnych pobocznych perspektyw – z czego najbardziej zapada w pamięć świetnie rozegrany wątek Śniącej i pojedynek na przewidywanie ruchów.

Graficznie – jest dokładnie tak, jak w fabule. Od poprawnej średniawki, przez kontrolowany rozmach, aż po artystyczne odjazdy. I ta dynamika mi odpowiada, bo idealnie wpisuje się w moją osobistą parabolę nastawienia do tego albumu. Zaczynałem z dużą dozą rezerwy, ale z czasem się zaprzyjaźniliśmy – na tyle, że nawet odejście w stronę ekspresji przyjmuję jak kaprys kogoś bliskiego. Obcemu raczej bym tego nie wybaczył.

Tytani. Świat bestii

To właściwie dopiero połowa intrygi – świat pogrążony jest w kryzysie, a sytuację próbuje wykorzystać sama Amanda Waller. Wielbiciele serialowego Peacemakera jak najbardziej znajdą tu coś dla siebie (a ja zdecydowanie się do nich zaliczam). Bardzo spodobał mi się też wątek science fiction związany z Tytanem – księżycem Saturna. W zasadzie trudno wyobrazić sobie lepszy wybór satelity w Układzie Słonecznym. Zwrot akcji, jaki Taylor tu zastosował, skutecznie wkręca w fabułę – znacznie bardziej niż wcześniejszy segment z Flashem wirującym po liniach czasowych i raczkującym kościołem czy sektą. Przynajmniej w moim przypadku.

Finał z dystansem i otwartością

No dobra, czekam teraz na dokończenie tej historii i zażegnanie kryzysu (ups – zły dobór słów). Zdałem sobie sprawę, że źle traktowałem tę serię, próbując odbierać ją przez pryzmat Nightwinga. A przecież Tom Taylor nie musi się wiecznie trzymać klepaniny oblanej kryminalnym sosem. Jeśli ma ochotę na kosmiczny konflikt, to czemu nie? Może ma też coś ciekawego do powiedzenia. A jeśli wolicie zostać przy Nightwingu – to spokojnie, Tytanów można sobie na razie odpuścić bez większej szkody dla głównego wątku.

Scenarzysta: Tom Taylor

Ilustrator: Nicola Scott, Ivan Reis

Tłumacz: Paulina Walenia

Wydawca: Egmont

Seria: Tytani

Format: 16.7×25.5cm

Liczba stron: 276

Oprawa: Miękka

Druk: kolor

Egzemplarz udostępniony przez wydawnictwo

Share This: