Batman. Zagłada Gotham – trzech mrocznych rycerzy
Batman lubi mrok. Mike Mignola lubi mrok. Cthulhu też lubi mrok. A Wy? Lubicie mrok? Widzę, że kiwacie głowami. Batman. Zagłada Gotham to coś dla Was!
Co w artykule?
Trzech mrocznych rycerzy
W Zagładzie Gotham krzyżują się trzy mocne wpływy. Pierwszy to superbohater ze stajni DC, obrońca Gotham stworzony przez Boba Kane’a i Billa Fingera w 1939 roku. Postać znana na całym świecie z tysięcy komiksów, udanych ekranizacji, czy animacji zaskarbiających setki fanów. Skrywający się w cieniu miasta mściciel, napędzany przez traumę z dzieciństwa zjawia się tam, gdzie bezbronni nękani są przestępczością.
Cthulhu, pradawne zło czyhające na uwolnienie, wynurzyło się po raz pierwszy z cienia w literaturze H.P. Lovecrafta. Przez lata nikt nie wiedział jak wyglądają pradawni, co zgrywało się z lękami odbiorców. Czytelnik wiedział, że potwora należy się bać, w ten to sposób umysł podpowiadał mu najgorsze okropieństwa, co oznaczało, że każdy widział to trochę inaczej.
Mike Mignola, ojciec Hellboya, dużej marki komiksowej, operujący cieniem w sposób nie do podrobienia. Tutaj w roli scenarzysty (nie licząc okładek, bo te jednak namalował, aby przyciągnąć swoich fanów). Jako że zajrzał już do piekła nie jeden raz, doskonale wiedział jak pokierować tą historią, a Troy Nixey odpowiednio to zilustrował nie szczędząc tuszu. Bez gęstego cieniowania by się to nie udało.
Na rozdrożu różnych uniwersów
I co z tego wychodzi? Osobliwa mieszanka, a trzeba przyznać, że Batmanowi dobrze wchodzą te wszystkie elseworldy. Akcja Batman. Zagłada Gotham zabiera dobrze znanego wszystkim superbohatera do 1928 roku. Bruce Wayne, wraz ze swoją ekipą stanowiącą załogę statku, docierają do Przylądka Nadziei na Antarktydzie w poszukiwaniu zaginionej ekspedycji Cobblepota. Każdy krok przybliża ekipę do czyhającego w lodzie pradawnego potwora, który namieszał w głowie poprzedniej załodze i stara się uwolnić.
Do piekła i z powrotem
Po tych niefortunnych wydarzeniach akcja przenosi się do starego, dobrze znanego Gotham. To znaczy, jeszcze starszego niż znamy. Dobrze czuć znamiona epoki sprzed stu lat, choć niektóre elementy, jak aparat podłsłuchowy Batmana wypadają dość zabawnie. Za to strój gacka, z tymi wszystkimi guziczkami jest ekstra. Niemal niezmieniony pozostał najważniejszy element mitologii człowieka nietoperza, czyli zabójstwo jego rodziców. Z tym że pistolet został zamieniony na nóż, przez co brutalność wydarzenia skoczyła o kilka oczek. Upiornie i niepokojąco wypada też wisielec, ale tego raczej nie dałoby się zepsuć.
A później następuję chaos
Po bardzo interesującym początku, wkroczeniu na scenę ogromnego zagrożenia oraz przedstawienia błąkającego się po morzach odludka, z każdą stroną robi się coraz ciaśniej. Do komiksu wparowują kolejne postacie z uniwersum DC, niektóre interpretacje są całkiem udane inne mniej. Szczerze mówiąc to z czasem ma się tego dość, szkoda że Mignola nie wybrał sobie paru postaci i się na nich nie skupił, bo z każdą stroną ma się coraz większe wrażenie przesytu. Jak pojawia się Green Arrow w stroju krzyżowca to już się myśli. No ja pierdziu. Co jeszcze?
Za to genialnie wypada Etrigan, postać spod palca samego króla komiksów, Jacka Kirby’ego. Mignola przyciąga do siebie pomioty piekielne, a te dobrze się czują w jego towarzystwie (a do poczytania o piekle w komiksie tu – klik). Nie dość że Demon jest najlepiej zilustrowaną postacią (chyba nawet lepiej niż w oryginale), to jeszcze zgrabnie został napisany, a jego kwestie wypadają dobrze też w przekładzie, co niekiedy się nie udaje, bo mówi wierszem.
Nadejście odwiecznego zła ma zetrzeć z powierzchni ludzkość. Im bliżej finału, tym coraz więcej szaleństwa i zgnilizny. Wielkiej przemianie ulega Harvey Dent dążac do dobrze znanej dwoistości, lecz w wyjątkowo paskudnej formie. Za to Batman z każdą stroną jest odzierany. I ze swojego przebrania, i z człowieczeństwa, aż w końcu zostaje tylko… no. Centrum jego istoty. Wypada to nieco komicznie, a chyba miało być strasznie.
Batman. Zagłada Gotham to ważny komiks, bo nie często widuje się Mignolę w połączeniu z Batmanem. W moim odczuciu zabrakło jednak pomysłu na finał, a im bliżej końca, tym napięcie coraz bardziej siada. Na początku czułem ciekawość, myślałem że zamknę ten komiks z uczuciem niepokoju, ale ostateczna forma, jaką przybrał Batman rozbawiła mnie, zamiast przestraszyć. Zresztą ze strachami to tak jest, jak się je zobaczy w pełnym świetle, to nie sposób ich się bać.
Scenarzysta: Mike Mignola, Richard Pace
Ilustrator: Troy Nixey
Tłumacz: Jarosław Grzędowicz
Wydawnictwo: Egmont
Seria: DC Deluxe
Format: 180×275 mm
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda w obwolucie
Druk: kolor